Jak pogodziłam bieganie z pracą na pełen etat?

W jaki sposób utrzymać zdrową relację między bieganiem, a życiem zawodowym? Rozwijać się, cieszyć sportem, a nie stresować kolejnym treningiem? Jak znaleźć na to wszystko czas?

Chciałabym przybliżyć Wam moje biegowo-zawodowe perturbacje ostatnich 10 lat, bo to właśnie w 2014 roku po raz pierwszy założyłam najtańsze możliwe buty do biegania "z chinczyka", a po 3 miesiącach przebiegłam półmaraton. Już wtedy zaczęłam postrzegać bieganie, jako nieodłączną część swojego życia.

Popełniłam masę błędów i chcę Wam pokazać, że nikt nie rodzi się mistrzem w czymkolwiek. A planowanie i realizowanie swoich celów/zamierzeń to też rodzaj życiowego mistrzostwa każdego z nas.

Przez ostatnie 10 lat mieszkałam w kilku krajach na dwóch kontynentach, w wielkim mieście, jak i malutkiej wsi w górach; pracowałam w szkolnictwie, w IT, w sprzedaży, byłam au-pair, zarządzałam ludźmi, studiowałam na dwóch kierunkach, miałam kilkunastoosobowy zespół, często głową nie wychodziłam z pracy, a w tym całym szaleństwie nieprzerwanie znajdowałam czas na bieganie.

Chcę się z Wami podzielić moim doświadczeniem godzenia pracy z pasją biegania i w jaki sposób wpłynęło to na moje życie.

Początki z bieganiem: 3 razy w tygodniu

Moje bieganie zaczęło się (tak na "poważnie") w 2014 roku, gdy mieszkałam pod Nowym Jorkiem i pracowałam jako niania. Moja host rodzina była bardzo aktywna i ochoczo zareagowali na moją chęć biegania. Wydrukowali mi gotowy plan z internetu (pod tytułem: przygotuj się w 3 miesiące do półmaratonu), który był dla mnie jakimś niesamowitym zjawiskiem, bo nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Niezwłocznie przeszłam do realizacji.

Zaczęłam od marszo-biegów 2 razy w tygodniu, aby finalnie biegać po 3 (maksymalnie 4 razy w tygodniu). Miałam zazwyczaj jakiś konkret we wtorek, w czwartek spokojne bieganie, w piątek ćwiczenia na siłowni i w niedzielę długie wybieganie. Bez kontuzji dotarłam do pierwszego półmaratonu w Nowym Jorku (super przeżycie) i uważam, że jak na początek, to te 3-4 godziny całkowicie wystarczyły.

Sądzę, że bieganie pozostało ze mną na dłużej, bo wkomponowałam treningi, które mnie nie obciążyły czasowo. Wtedy byłam opiekunką 24/7, czyli mieszkałam z rodziną w ich domu. Moja zmiana zaczynała się o 6 rano, kiedy budziłam dzieci i do 9:00 musiałam ogarnąć temat śniadania i zawiezienia wszystkich do szkoły.

Następnie do godziny 12 miałam przerwę i wtedy decydowałam się na trening. Następnie, od 12 do 18 byłam z dziećmi aż do powrotu rodziców, a potem miałam już wolne. Czasami też pracowałam w soboty. Gorzej było, jak rodzice wyjeżdżali służbowo i wtedy przez np. 3-4 dni byłam cały czas z dziećmi. Modliłam się tylko, aby z jakiegoś powodu nie odwołano szkoły ...

Wniosek 1: Dobrym pomysłem jest na początek nie szarżować z liczbą aktywności, czy ambitnymi celami. Dla mnie było to po prostu przebiec półmaraton w zdrowiu. Poświęcałam na trening maksymalnie 5-6 godzin tygodniowo i stanowiło to dla mnie bardziej atrakcje i wyrwanie się z domu niż coś, co muszę robić. Drukowane plany nie są rozwiązaniem idealnym, ale muszę przyznać, że taki "plan od zera do bohatera" pozwolił mi mieć punkt zaczepienia na start.

2014

"Plan idealny", a praca w start-upie i studia

Po powrocie ze Stanów przez jakiś czas pracowałam jeszcze w edukacji, będąc lektorką języka angielska. Nie trwało to jednak długo, bo po roku od powrotu, przeprowadziłam się do Warszawy, gdzie znalazłam pracę w start-upie. To był też czas, kiedy studiowałam zaocznie. Najpierw jeden kierunek (Amerykanistykę), a potem zmieniłam na Zarządzanie (mgr) na tzw. Koźminie.

Praca w start-upie była o tyle wymagająca, że mimo tego, że praca zaczynała się o 8, to trzeba było być na 7:30, aby nie tracić czasu na kawę/śniadanie/pogadanki w czasie pracy. Mimo tego, że pracowałam (formalnie) do 16, to trzeba było dać innym przykład i zawsze zostawać po pracy, aby pokazać, że mi zależy i pracuję ciężko. Często wychodziłam dopiero przed 18.

Jak teraz o tym myślę - jest mi słabo i przykro mi, że dałam sobie wmówić taką absolutną bzdurę i debilizm.

2017

Mimo to, słuchajcie, byłam tak zdeterminowana do aktywności, że robiłam to "po trupach". To był też czas, kiedy miałam zaburzenia odżywiania, wahania wagi, głodzenie i objadanie się (non-stop na zmianę) i potrzebę perfekcjonistycznego egzekwowania własnego planu.

A ubzdurałam sobie jakieś wyimaginowane cele sylwetkowe i byłam przekonana, że mogę to uzyskać tylko przez określoną objętość oraz intensywność treningu biegowego połączonego z siłownią. Był to też czas, gdy podjęłam pierwszą współpracę z trenerem - totalna porażka i z tej perspektywy widzę, że bardzo mi to zaszkodziło. Było tego za dużo, za mocno, i nie na moje życiowe realia. Też nie do końca potrafiłam zakomunikować, że nie daję logistycznie ani fizycznie rady. Nie chciałam zawieść.

Byłam w stanie wstawać o 4:40, dojeżdżać rowerem na siłownię na 5:30, robić trening do 7, a potem na 7:30 dojechać do pracy. A po pracy, około 19 szłam na bieganie lub jakieś zajęcia fitness. Każdy dzień miałam wypełniony, bo byłam przekonana, że im więcej aktywności, tym lepiej dla mojego zdrowia i mojej psychiki. Aż któregoś dnia serce mi nie wytrzymało, zaczęłam mieć ataki paniki, lęki, okropne pocenie się na przemian z dreszczami, bezsenność i kortyzol wywindowany na maksimum. Zmieniłam pracę, zrezygnowałam ze współpracy z trenerem i na jakiś czas zrobiłam sobie całkowitą przerwę od biegania.

2018

Wniosek 2: Filozofia "wszystko albo nic" nie jest właściwa dla zdrowego i zbalansowanego życia. Sądzę, że każdy z nas ma etapy w życiu, kiedy bardzo dużo pracuje, studiuje, zajmuje się sprawami rodzinnymi i uważam, że nie ma sensu na siłę wciskać jeszcze 8239203 aktywności sportowych, które realnie bardziej nas dociążają. Dobrą praktyką jest znalezienie godzinki, czy dwóch w tygodniu na aktywność, która da nam radość i odciąży psychicznie niż katować się niewyspaniem i zaliczaniem "koniecznych" treningów do spełnienia swojego celu.

Trening jako fundament dnia = mam depresję

Kolejnym etapem, pamiętajmy, że to już jest czas, kiedy od kilku sezonów stawiam pierwsze kroki w biegach górskich, również na dystansach ultra, było całkowite zatracenie się w treningu jako strukturze dnia. Przyszedł taki czas, kiedy zawodowo miałam w Warszawie wszystko fajnie poukładane, czyli praca hybrydowa i uczciwe godziny pracy.

Praktycznie każdy tydzień wyglądał podobnie - siłownia, bieganie, to samo jedzenie, praca, brak snu, bieganie, siłownia i tak w kółko. Uciekłam w aktywność fizyczną przed tym, że byłam nieszczęśliwa z życiem, jakie posiadałam. Mimo "stabilności" w finansach i w życiu osobistym, cierpiałam na depresję i totalnie nie chciałam się do tego przyznać.

2021

Nie mogłam pogodzić się z chorobą, czy osłabieniem odporności, kiedy musiałam odpuścić trening. Na siłę wychodziłam, biegałam i jeszcze gorzej się po tym czułam. Miałam wrażenie, że trening jest moim jedynym przewidywalnym i "moją" rzeczą w życiu. Że mam na tym kontrolę i nikt mi tego nie weźmie. Oczywiście, totalnie złudne uczucie, ale tak to wtedy postrzegałam.

Wniosek 3: Kiedy bieganie, czy jakikolwiek inny trening zaczyna być koniecznością do zaliczenia dnia do udanych - jest to problem, bo naszą wartość opieramy o realizację planu. Dlatego, jeśli nasza praca pozwala nam na ułożenie sobie dnia w taki sposób, że spokojnie znajdujemy czas na trening, to nie twórzmy sobie presji, że marnujemy szansę (czas) jeśli coś nam nie wyjdzie. Utrzymanie zdrowej relacji między treningiem, a bieganiem, to przede wszystkim realne spojrzenie na korzyści, które niesie ze sobą aktywność - w szerszej perspektywie, ma to nam dać radość.

"KLUB 5 RANO" to HIT, czy MIT?

Zmieniamy punkt geograficzny, bo przenosimy się w Beskid Sądecki. A dokładniej, do małej połemkowskiej wsi pod Krynicą-Zdrój. W 2022 pogodziłam się z tym, że moje życie w Warszawie to nie do końca moja bajka. Spakowałam manatki i przeprowadziłam się na południe. Pracowałam zdalnie przez jeszcze półtora roku w duńskiej korporacji z siedzibą w Warszawie. Nie ukrywam, że psychicznie byłam zmęczona na maksa, bo po prostu ta praca mnie nie cieszyła. Chciałam zmiany, ale do końca nie potrafiłam czegoś dla siebie znaleźć.

Wtedy też, stworzyłam sobie pewną strukturę, która pozwoliła mi na "produktywność" w ciągu dnia. To znaczy, wstawałam między 5, a 6 rano - robiłam jogę, medytowałam i zaczynałam powoli dzień. Następnie, wychodziłam na trening biegowy lub jechałam na siłownię, a następnie między 9, a 10 wracałam na śniadanie i siadałam do komputera, gdzie spędzałam większość dnia.

Czy wstawanie rano jest odpowiednie dla wszystkich?

2023

I tak, i nie.

Mówi się, że to zależy od genów. Że albo jesteśmy porannymi ptaszkami albo nocnymi sowami. Ja uparcie twierdzę, że to kwestia nawyku. Jak mi się zdarzy posiedzieć nad nowym postem, czy video do 2 w nocy, to oczywiście, że mi się nie chce wstać o 6:00 rano. Ale gdy zamknę komputer o 20, pójdę się wyciszyć i zasnę przed 22, to nie mam żadnego problemu, aby móc rano wstać.

Jeśli praca umożliwia wychodzenie TYLKO wieczorami, to też jest OK. Chodzi o to, aby danej osobie pasowało. Nie trzeba wstawać skoro świt by zrobić dobry trening. Można sobie pospać, pójść do pracy i potem działać. Sęk w tym, aby podjąć decyzję, kultywować to, a nie rzucać "ah, dzisiaj mi się nie chce". Znaleźć dla siebie odpowiednią porę, poeksperymentować i sprawdzić, co nam najbardziej pasuje.

Jeżeli okaże się, że wieczorne treningi są najbardziej optymalne logistycznie, to trzymajmy się tego. Gdy mamy plan działania, rozpisane treningi lub/i trenera, który pilnuje naszych poczynań, łatwiej jest realizować systematycznie swoje założenia.

Wniosek 4: dostosowanie swoich preferencji czasowych do realiów. Przy pracy 8-16 wieczorne treningi mogą okazać się lepszym rozwiązaniem niż wstawanie skoro świt. Sęk w tym, aby znaleźć dla siebie najlepszy czas, i tego się trzymać.

Sport, a sposób na życie

Sądzę, że gdyby nie bieganie, nie popełniłabym wielu błędów. Ale bieganie pozwoliło mi zredefiniować relację sama ze sobą.

Teraz, po latach - szanuję swój czas, lubię biegać, ale nie robię tego za wszelką cenę. Bieganie i popełnianie tych wszystkich błędów na drodze znalezienia odpowiedniej drogi, aby realizować swoją pasję i "przy okazji" mieć zdrowe życie zawodowe, oraz osobiste - sprawiło, że dzisiaj jestem tu, gdzie jestem.

Mam przywilej, aby żyć i pracować w górach, co sprawia, że realizowanie siebie w bieganiu, rowerze, czy skiturach przychodzi mi znacznie łatwiej. Mam środowisko pracy, gdzie są aktywni ludzie i moja pasja jest dla nich czymś oczywistym. Akceptują i szanują to. Coś o czym kiedyś mogłabym tylko pomarzyć.

Uważam, że posiadanie tej możliwości nie zrodziło się od tak. Po prostu, musiałam doświadczyć całego spectrum rzeczy, aby wiedzieć, czego chcę i czego nie chcę. Chcę wierzyć, że te wszystkie błędy (życiowe i w bieganiu) miały doprowadzić mnie właśnie do miejsca, w którym jestem teraz.

Wniosek 5: Realizuj siebie. Sport jest cudownym sposobem na to, aby dać upust emocjom, przewietrzyć głowę, pojechać w ciekawe miejsce i sprawdzić do czego jesteśmy zdolni. Jeśli nie będziemy uzależniać swojej wartości od wyników, to czeka nas dużo fajnych niespodzianek, które zafunduje nam bieganie.

2022

Podsumowanie

Bieganie jest fajnie, jak jest fajne. Czyli, kiedy pozwala nam czerpać frajdę z życia, a nie stanowi obciążenia. Dla mnie, pogodzenie pracy z bieganiem to:

  1. Realne spojrzenie na plan dnia i jego zmienność - lepiej mieć 2-3 wartościowe godziny na trening w tygodniu niż 10 godzin na siłę, i z musu.
  2. Nie za wszelką cenę. Kiedy są okresy z wyjątkową intensywnością w pracy - ćwicz sztukę odpuszczania oraz kompromisu. Lepiej się wyspać i przełożyć ciężki trening niż robić go "na odwal", na zmęczeniu i na "musiźmie".
  3. Nie musisz codziennie bić swoich rekordów, aby mieć dobry dzień. Pogodzenie pracy z treningiem to również uwzględnienie luźnych treningów, a nie wieczna "sieczka".
  4. Warto spróbować biegania rano i wieczorem. Sprawdźmy, co najlepiej sprawdza się w trybie naszej pracy.
  5. Bawmy się sportem, nie stresujmy za bardzo i pozwólmy na to, aby naturalnie rozwijał nas, pomagał być lepszym człowiekiem i cieszyć się z życia.

Pozdro,

Marta