Piotr Pogon o onkologicznym ADHD i zdobywaniu własnego Kilimandżaro - część 1
Nie ma marzeń nie do spełnienia. Każdy z nas jest cudownym i wspaniałym mikroświatem – takimi słowami wita się ze mną Piotr Pogon, gdy niesamowicie podekscytowana spotkaniem podaję mu rękę i uśmiecham się szeroko w jednej z warszawskich kawiarni. Przez kolejną godzinę rozmowy jestem dosłownie jak zaczarowana. Autentyczność i ogromny życiowy entuzjazm najsłynniejszego dwukrotnego Ironmana z jednym płucem jest absolutnie zaraźliwa.
“1 płuco, 2 medale Ironmana, 4 daty urodzin, 30 lat z nowotworem, 94 blizny po operacjach, 2800 kilometrów przebiegniętych w zawodach, 34 333 metry – łączna wysokość zdobytych szczytów” – tak o Piotrze Pogonie pisze Julia Nowińska w książce “Umarłem cztery razy”.
Książka, która towarzyszyła mi w ostatnich tygodniach przed moim pierwszym ultra. Książka, którą trudno było mi przełknąć na raz – wracałam do niej kilkukrotnie. Opisywała historię człowieka twardego jak skała, a zarazem o nadzwyczajnej inteligencji emocjonalnej. Historię faceta, która sprawiła, że zapragnęłam jeszcze bardziej wyjść ponad przeciętność i zawalczyć o niemożliwe. W życiu bym nie pomyślała, że będę miała szansę spotkać się na herbatę z imbirem i rozmawiać o piosenkach Korteza właśnie z nim – Piotrem Pogonem. Ucieleśnieniem niemożliwego. Zapraszam do pierwszej części wywiadu, który dosłownie – uskrzydla.
PP: Piotr Pogon; MD: pseudo-dziennikarz, czyli ja
MD: Piotrze, bardzo się cieszę, że możemy osobiście porozmawiać. Pozwolisz, że przejdziemy od razu do konkretów? Opowiesz o tym, czym jest onkologiczne ADHD?
PP: Marto, przyjemność po mojej stronie!
Powiem tak. Docent Miodek by się wywrócił, bo raczej nie ma takiego słowa w języku polskim, ale dla mnie jest to takie „nachapanie” życiem, czyli zachwyt każdym oddechem. Coś, co zostało mi dane w traumatycznych doświadczeniach przez wielokrotne otarcie się o śmierć.
Przerodziło się to w potężną siłę, która powoduje, że każdy dzień jest dla mnie nieprawdopodobnym darem i radością. „Chapię” (śmiech) życie, ludzi – których spotykam, impulsy, których doświadczam. Nie boję się być człowiekiem. Często płaczę, często się śmieję – tak, to jest zachwyt. Moja mama mówi, że jest to rodzaj wariactwa. Myślę jednak, że bardzo pozytywnego. Rodzaj naznaczenia.
MD: Mam wrażenie, że jesteś zakochany w życiu. W ludziach. Nawet w codzienności. Jednak, nasuwa się tutaj pytanie – podejmujesz się rzeczy, wydawałoby się – niemożliwych. Czy łatwo docenić Ci codzienność w porównaniu do doświadczeń, które już miałeś (wejście na Kilimandżaro, Elbrus, Ironman)?
PP: Przez traumatyczne doświadczenia dostałem dar, który jest wielki, a mianowicie – potężną wrażliwość i emocjonalność. W przypadku pozytywnych bodźców jest to cudowne. Bo to wznosi. Ale są też negatywne doświadczenia. Upadanie jest wpisane w nasz życiorys.
MD: … A boimy się upadać!
PP: W moim pokoju wiszą blachy Ironmana i podziękowania certyfikaty za setki kilometrów, ale ten Ironman ma czasami słono pod oczami. Nie bójcie się tego, że niepowodzenie jest wpisane w życie. Na tym polega piękno życia. Dlatego doceniamy sukces. Czasami trzeba mocno uderzyć czołem w ziemię, aby móc zobaczyć na nowo błękit nieba. Tak to odbieram i do tego Was namawiam – najgorsze jest to, że jesteśmy pośrednio ślepi i dopiero traumatyczne doświadczenia i wzmocnienia sprawiają, że jest ten impuls bardzo mocno. Impuls świadomości, który pozwala nam się otrząsnąć i dostrzec to, co jest najistotniejsze.
MD: Co w takim razie jest najistotniejsze? Realizacja marzeń?
PP: Nie namawiam każdego by od razu szedł na 8 000 m n.p.m z niepełnosprawnym przyjacielem. Bądźcie mistrzami świata we wszystkim tym, co robicie. Byciu kierowcą samochodu, sprzedawcą, matką. Dla jednych zdobycie Kilimandżaro będzie największą radością życia, a dla drugiego powiedzenie “Dziękuję, dobrze, że jesteś. Kocham Cię” dla swojego partnera lub osoby bliskiej. Każdy ma swoje własne Kilimandżaro. Trzeba je jednak zdobywać każdego dnia. To jest absolutna prawda.
MD: Każdego dnia? Mówisz w takim razie o konsekwencji w realizowaniu marzeń?
PP: Myślę, że nie ma marzeń nie do spełnienia. Są jakieś uwarunkowania materialne, czy fizyczne. Ale proszę mi wierzyć, wiem, że każdy jest swoim własnym mikroświatem – oryginalnym, cudownym, wspaniałym – czasami z defektami, ale każdy z nas jest cudownym mikroświatem.
MD: Myślisz, że my Polacy potrafimy walczyć o marzenia? Również prosić o pomoc w realizacji tych marzeń?
PP: Pamiętać trzeba, że żyjemy w kraju, który od ‘89 roku dopiero doświadcza czegoś, co możemy nazwać wolnością. Każdy z nas jest wtłoczony w szarą ciężką codzienność. Nie jest tak, że Piotr Pogon to Ironman, niezniszczalny facet, który ma worek pieniędzy i nie boi się o swoją egzystencję, to ta codzienność powoduje, że musimy spojrzeć na to szerzej – w momencie kiedy spojrzymy na całą rzeczywistość troszkę szerzej, to wtedy zaczyna to przyspieszać i pozwala nam to podejść praktycznie do naszych marzeń.
Tak miałem w przypadku wyprawy na Kilimandżaro, czy z planami związanymi ze startami w Ironmanie. Podkreślam, że robiłem to również dlatego, aby pomagać innym, czyli przelicznik kilometrowy, gdzie sponsorzy wpłacali na konkretne cele był dla mnie takim motywatorem.
Nigdy nie jest za późno na zmianę – NIGDY. Czy masz 16 lat, czy 66. Do momentu, kiedy napisy końcowe się nie pojawią, to WALCZ. Warto. Mam przeświadczenie, że i tak to nasze życie nigdy się nie kończy, a to co jest w nas nie ginie. Ciało to dodatek materialny, ale to, co w nas jest – eksplozja w Czarnobylu to pikuś energii tego, co mamy w sobie.
MD: Wróćmy jednak do poprzedniej myśli. Mówiłeś o defektach, mógłbyś przybliżyć nam słynną historię o szklankach?
PP: To jest coś, co można podać do przemyślenia. Jako przedsiębiorca miałem dużą firmę, która zajmowała się wypalaniem nadruków na szkle i porcelanie. Pewnego razu, jak to w życiu, nie udało się. Szklanki uległy zdeformowaniu. Byłem bardzo zrozpaczony, bo wartość materiałów była ogromna i mój ojciec, który był wtedy szefem produkcji wpadł na genialny pomysł, żeby na tych pełnych defektów szklankach umieścić napis “Lubię cię ze wszystkimi twoimi wadami”. Te szklanki potem sprzedały się co do jednej.
Tak jak w życiu. Mamy wiele defektów. W momencie, gdy podejdziemy do tego, że nawet z tymi defektami jesteśmy w stanie wiele robić, czy pokonać trudności – uwierzcie mi – wasze życiowe szklanki szybko się sprzedadzą.
Tym oto budującym akcentem kończę pierwszą część wywiadu z człowiekiem, który nie tylko jest niezłomnym i absolutnie inspirującym sportowcem, fundraiserem, ale przede wszystkim – szczerym i wrażliwym facetem. Słucham nagrania z wywiadu wciąż na nowo, czytam transkrypt i wciąż mam ciary. Tak samo, gdy przerzucałam strony książki, która pozwoliła mi spojrzeć na świat oczami Piotra Pogona.
Zapraszam do drugiej części wywiadu 🙂
Pozdrawiam, M