Relacja: Etapowa Triada (edycja zimowa 2022)
Jechałam do Krościenka, aby dobrze się bawić. Podoba mi się idea etapowych biegów, bo to świetna okazja do przetestowania swojego endurance, logistyki biegania zimą oraz zdolności do regeneracji. Jednak, to co doświadczyłam na Triadzie rozłożyło mnie na łopatki ...
Przenieśmy się myślami do małej miejscowości Krościenko nad Dunajcem, leżącej u podnóża Pienin, Beskidu Sądeckiego i Gorców, która zaczęła pojawiać się w kronikach historyków w pierwszej połowie XIV wieku. Powoli słońce zaczyna zachodzić, a jadąc samochodem ulicą Zdrojową wzdłuż rzeki, widzę unoszącą się mgłę nad wodą. Jest mroźno. Po chwili docieram do małego domku, gdzie zatrzymam się na cały weekend. Gdy przechodzę przez furtkę obszczekuje mnie 2-kilogramowy pinczerek Sir Maksymilian, a właściciel wita mnie jak dobrą znajomą. Miło.
Wchodzę do swojego pokoju, rozglądam się i wychodzę na balkon. Mam przed sobą Pieniny i Dunajec, czy mogłoby być lepiej? Jest cieplutko i czysto. Dobre miejsce do regeneracji. Zaczynam znosić swoje rzeczy z samochodu i finalnie, rozpakowywuję się. Dochodzi powoli godzina 18:00 i tym samym, należałoby wybrać się po pakiet startowy do biura zawodów w Szkole Podstawowej. Notabene, 500m od mojego zakwaterowania.
Przepełniona spokojem, otwieram stronę zapisów i sprawdzam jaki mam numer startowy. Nagle, zaczynam się intensywnie pocić, mój oddech się spłyca, a ja jestem na skraju fiknięcia do tyłu. Znalazłam swoje imię i nazwisko, a tam numer startowy i status płatności: NIEOPŁACONY. Kurtyna.
Biuro zawodów: odbiór pakietów startowych
Jak już zebrałam się w sobie, podreptałam do biura zawodów z chęcią wyjaśnienia całej sytuacji. No bo, przecież byłam przekonana, że zapłaciłam! Do teraz nie wiem jak to się stało, ale faktycznie nie zapłaciłam za ten pakiet. Na szczęście, wielkie ukłony dla Organizatorów, załatwiliśmy tę kwestię bardzo sprawnie i po kilku minutach stałam już z numerem startowym 70 😀
Czy udział w Etapowej Triadzie jest drogi? Według mnie, nie. Weźmy pod uwagę, że są to 3 biegi, a każdy z nich trzeba przygotować, postawić i złożyć start/metę, zakupić medale i pozyskać sponsorów. Za dystans ULTRA (33-6-32km) zapłaciłam w biurze zawodów 219zł. Jeśli zapłacimy wcześniej, cena jest niższa o 20 zł.
Często jeden bieg kosztuje ponad 150 zł i to niekoniecznie ultra. Zwłaszcza te, które są organizowane w parkach narodowych etc. Dlatego, uważam, że cena jest bardziej niż odpowiednia za ogrom przygotowania i dbałości o szczegóły przez Organizatorów. Lubię też to, że zamiast wydawać pieniądze na oznaczenia trasy - Fundacja Kocham Góry zadbała o to by odnowić oznaczenia szlaków i w 100% puścić nimi bieg bez zbędnego kombinowania. Plus, każdy z nas miał obowiązek posiadania trasy w telefonie/zegarku.
Dzień 1: Gorce
Udało mi się porządnie wyspać. Gdy budzik zadzwonił o 6:30, byłam gotowa do działania. Zrobiłam sobie standardowe dla mnie śniadanko, wypiłam kawę, chwilę pozamulałam i o 7:15 zaczęłam się zbierać. Wysmarowałam się kremami (Nivea - twarz i ręce; Sudocrem - pachwiny; Second skin - stopy), upewniłam się, że mam wszystko, co trzeba w plecaku (pakuję się dzień wcześniej) i zaczęłam zakładać kolejne warstwy ciuchów. Włożyłam plecak pod kurtkę, aby zmniejszyć szansę zamarznięcia wody, musów owocowych i batoników. Temperatura w ciągu dnia mogła spaść nawet do -10C. Założyłam stuptuty na wypadek zasp śniegu, a do rękawiczek włożyłam dwa ogrzewacze żelowe, które grzały mnie przez kolejne 3-3.5h. Do ręki wzięłam kije i byłam gotowa do wyjścia.
Podczas drogi na start (ok 1.5km), który znajdował się przy Straży Pożarnej (niedaleko kościoła) w Krościenku, spotkałam Beatę truchtającą w tę samą stronę. To zawsze miło spotkać jakąś znajomą twarz. Jako, że miałyśmy jeszcze kilka minut do startu, skorzystałyśmy z uprzejmości Straży i zagrzałyśmy się w środku budynku. Trochę zmartwił mnie komunikat Organizatorów, że warto mieć ze sobą raczki, bo jest ślisko. UPS! No, ale ok. Zobaczymy jak będzie.
3...2...1! Startujemy punkt 8:00. Cieszyłam się bardzo na zmianę trasy. Ostatnim razem, gdy biegłam w Etapowej, pierwszy etap w Gorcach miał 16km (z Grywałdu na Lubań) i strasznie dał mi popalić. Tym razem, znałam na pamięć tę trasę - tyle razy już tędy biegłam! Zaczęliśmy od podbiegu asfaltem, który przeszedł w leśną drogę i ciągnął się przez kolejne ponad 8km (czerwony szlak) na Średni Groń, a potem przechodzi w żółty na Lubań. Biegnie mi się bardzo lekko, a umieszczenie plecaka nie sprawia mi takiego dyskomfortu jak sądziłam. Po chwili przyzwyczajam się do rozpinania kurtki co 20 min by dostać się do rurki z wodą, którą mam umieszczoną za pazuchą hehe.
Od Lubania mam ogień w nogach. Zbiegamy zielonym szlakiem do Ochotnicy. Pojawia się trochę luźnych kamieni, ale po 10-15min szlak przechodzi w bardziej utwardzoną i wygodniejszą drogę leśną. Tutaj też przechodzimy przez dwa strumyki (kamienie były tak śliskie, że nie było szans nie zamoczyć stopy).
W drodze spotykam kilka osób w krótkich spodenkach, bez rękawiczek, czapek, czy z odsłoniętymi kostkami. Albo hit, bez plecaków, czy czegokolwiek z piciem oraz jedzeniem. Ja rozumiem, że to "tylko" 33km, ale to wciąż często 4-6h biegania i nie wyobrażam sobie w środku zimy lecieć na żywioł w taki sposób. Na jednym z punktów Wolontariusz zapytał się jednego biegacza, czy nie ma nic ze sobą i czy na pewno chce kontynuować bieg, bo to naprawdę nierozsądne... Ale cóż.
W Ochotnicy biegniemy ok 3-4km asfaltem, aby przy punkcie kontrolnym z powrotem znaleźć się na szlaku - tym razem na niebieskim w stronie Lubania. Ku mojemu zdziwieniu, podejście na Lubań idzie mi dość gładko i nie sprawia większych problemów. Metodyczne stawiam jedną nogę za drugą. Powoli zaczynam mijać kolejne osoby. W oddali widać wieżę i czeka ostatnie strome podejście na szczyt, sporo luźnych kamieni - należy uważać. Docieram na Lubań po 4 godzinach. Teraz, wystarczy wdrapać się na wieżę widokową i można dawać ognia podczas zbiegu czerwonym szlakiem do Krościenka.
Śmiesznie, bo cały czas na zbiegu mijałyśmy się z Pauliną, która finalnie przybiegła na 3 pozycji, wyprzedając mnie o minutę! To była naprawdę równa walka, a ja dobiegłam na metę w ciężkim szoku, że wylądowałam na tak wysokiej pozycji. Zrobiłam te 33km w 4h40 min i uważam to za swój mały sukces, bo chciałam po prostu równo i dobrze jakościowo pobiec. Udało się, a ja w tempie 8:15 km/h robię 33km z 1600m przewyższenia.
Regeneracja
Podczas biegów etapowych, najważniejsza jest r e g e n e r a c j a. Bez niej, gdy jeszcze narzucimy sobie za duże tempo, możemy pożegnać się z jakąkolwiek przyjemnością wysiłku w dniu kolejnym. Moja metoda na regenerację była bardzo prosta. Przede wszystkim, rozchodziłam mięśnie po biegu - zafundowałam sobie 15min spacerek na stancję, wzięłam prysznic, zjadłam obiad (tortilla z vege kotletem i warzywami) i leżałam w łóżku z nogami do góry. Często też staram się delikatnie rozciągać oraz rozmasowywać spięte łydki i uda.
Kolejnym punktem jest ... morsowanie! Jako, że mieszkałam na Zdrojowej, po 5 minutach byłam już nad Dunajcem. Ok 16 ubrałam strój kąpielowy i wybrałam się pomorsować. W wodzie czułam jak puszcza mi całe napięcie ... Dawno mi się tak dobrze nie morsowało, a widok na Pieniny i Beskidy oraz Gorce jeszcze bardziej napawał mnie spokojem ...
Dodałabym jeszcze, że należy pić sporo płynów - najlepiej elektrolitów i ciepłych herbatek, zup ... Wszystko co nas nawodni, uzupełni braki mikroskładników i ogrzeje od środka.
Kolejny etap zaczynał się o 19:30. 0 18 wyszłam spod cieplutkiej kołdry, zjadłam zupę cebulową od mamy i bułkę z humusem. Trochę poleżałam (znowu) i spokojnym spacerkiem wybrałam się na start kolejnego etapu o 19:15.
Dzień 1: Pieniny (?!)
Zanim wystartowaliśmy, zrobiłam sobie mały research, co i jak. Podczas edycji w 2020 wbiegaliśmy na zlodowaciałe do granic możliwości ścieżki w Pieninach (10km). Tym razem jednak, mimo nazwy etapu Pieniny, wbiegaliśmy na Stajkową. Co ciekawe, Stajkowa leży w Beskidzie Sądeckim. Mimo tego, że było bardzo spoko, to może się mylę, ale według mojego research'u, nie biegaliśmy po Pieninach 😁
Długo się zastanawiałam, czy brać raczki. Finalnie ich nie wzięłam, ale za to wzięłam kije - tak, Organizator pozwolił na ich użycie mimo zapisu w regulaminie o ich bezwzględnym zakazie. Powiem tak. Kije mi się niesamowicie przydały (były momenty oblodzone, ale bez tragedii), bo trzeba było balansować między w miarę OK poboczem, a oblodzonym środkiem ścieżek. Zwłaszcza na zbiegach! Uważam jednak, że w związku z obecnością prawie 350 osób (3 dystanse), było dość ciasno i takimi kijami można było kogoś dziabnąć. Na szczęście, wszyscy wróciliśmy z kompletem oczu i bez większych urazów.
Trasa przebiega bardzo prosto - najpierw pod górę na Stajkową i w dół. Dużo zmrożonego błota, bywało ślisko, ale bez problemu można było cisnąć. Ostatni kilometr to tak naprawdę dobiegnięcie asfaltówką pod stok na zboczach Stajkowej, a następnie wdrapanie się na górę. Na stoku powitali nas Wolontariusze z pochodniami i po "zaliczeniu" szczytu, bieg w dół. Było dość ślisko i często pojawiały się dziury (do odprowadzania wody), więc trzeba było się porządnie nagimnastykować. Na ostatnich metrach wyprzedzam Magdę Oleszek, którą kojarzyłam już z poprzedniego etapu. No i znowu wbiegam jako 4! 51min mnie całkowicie satysfakcjonuje.
Dostałam herbatkę z prądem i podreptałam na stancję. Czułam się wyjątkowo dobrze, ale zapomniałam się posmarować Sudocremem i od razu obtarłam uda, masakra. Jem ciastko i banana, a potem idę spać. Przede mną ostatni etap! Wyspać się to kluczowa sprawa.
Dzień 2: Beskidy
Wstaje kolejny piękny dzień. Moje stęchłe ubrania suszą się na kaloryferze, a słoneczko nieśmiało wstaje. Jest trochę pochmurnie, ale czuję, że to będzie piękny dzień. Ubieram się w to samo, co w dzień poprzedni (spokojnie, majtki i skarpetki oraz stanik sportowy mam świeże) i ubieram Salomony. Na 2 bieg wzięłam Altry (wygoda) i musiałam pamiętać by przełożyć czip na buty, w których będę biegać. W 2020 zapomniałam tego czipu z poprzednich butów i musiałam się po niego wracać, cudem wtedy zdążyłam na start 😀 Nauczona na swoich błędach, wyruszyłam o 8:15 na start przy moście (niedaleko Szkoły Podstawowej). Zabawnie, bo w drodze znowu spotykam Beatę! Dreptamy więc razem i szybko docieramy na start.
Jak się czułam? Zaskakująco dobrze. Bardzo często porównywałam swój stan i samopoczucie z tym, co było 2 lata temu. Pamiętam, że wtedy na drugi dzień ledwo włóczyłam nogami. Tętno dochodziło mi do 180 uderzeń na jakimkolwiek podejściu, a ja czułam się jak kupa. W tym roku czułam się naprawdę dobrze. Nogi w skali 0-10 bolały na 1.5. Czułam leciuteńkie zmęczenie, ale nic mnie nie "ciągnęło", "rwało", czy wybitnie doskwierało. Regeneracja przebiegła pomyślnie.
Początek to klepanie kilometrów po asfalcie aż do wejścia na czerwony szlak na Dzwonkówkę. Obiecałam sobie, że włożę w ten bieg całe swoje serce. Zbiegałam Beskid Sądecki wzdłuż i wszerz. Kocham te tereny i uważam je za moje (haha). Znam każdy kamień na trasie tego etapu i po prostu ogromną frajdę dawało mi wiedzieć, co i jak mam robić na danym odcinku ... jak rozkładać siły.
Pierwsze 4km robię w tempie 5:30min/km. Podejście na Dzwonkówkę czerwonym szlakiem upływa mi bardzo przyjemnie. Biegnę z gościem (przepraszam, nie pamiętam już imienia!), który mówi mi, że bardzo fajnie tak równo ze mną biec i mam się nikim nie przejmować, bo on widzi, że przed nami to leszcze biegną i długo tak nie pociągną 😀W pewnym momencie dobiega do mnie Marta Bednarz, którą potem tracę z oczu. Okazuje się, że zamiast trzymać się żółtego szlaku na Bereśnik, poleciała drogą leśną w dół i musiała się potem wracać.
Po Bereśniku lecimy na Czardę, a potem drogą leśną zaczyna się podejście na Przehybę. Oh, ile razy ja już tutaj podchodziłam! Wiedziałam, że to długie i strome podejście niebieskim szlakiem, ale nie sądziłam, że tak bardzo da mi popalić. Zajmuje mi to 50 min by w końcu wtoczyć się na punkt kontrolny. Przez ułamek sekundy rozważałam, czy gnać przed siebie, czy pójść coś zjeść innego niż batony i musy. Podjęłam decyzję, żeby wejść i złapać coś na drogę.
Sądzę, że to była słuszna decyzja. Może i "straciłam 3 minuty", ale z drugiej strony, naładowana colą i ziemniakami z solą czułam się jak nowo narodzona. Kto wie w jakim stanie bym dobiegła, gdybym zlała temat, bo "będzie szybciej". Za to bardzo lubię bieganie w górach - że żadna decyzja nie jest tak do końca jednoznaczna i trzeba też pozwolić intuicji pomóc nam w wyborze.
Od Przehyby lecę malowniczym czerwonym szlakiem na Skałkę (piękny widok na Tatry), potem Dzwonkówka i dłuuuuga do Krościenka. Naprawdę, dostałam skrzydeł. Zjadam jeszcze jednego małego batonika z dobrej kalorii (o smaku sernika, pycha!) na 7km przed metą i serio, nic mnie już nie może zatrzymać. Trzymam się blisko gościa, który leci na dół jak rakieta. Potem, na mecie podszedł do mnie i podziękował, że go tak mobilizowałam, bo sam by chyba nie dał rady. Zaczęłam się śmiać, bo to przecież on zmotywował mnie!
Anyways, docieram na metę w 4h18 min. Gdy wbiegałam już między bramki do punktu mierzenia czasu, nagle zdałam sobie sprawę, że Organizatorzy rozwijają dla mnie wstęgę. CO TO DO CHOLERY ZNACZY?! Wpadam na metę i słyszę "Gratulacje, jesteś trzecia!". Nie do końca rozumiałam. Schyliłam się by dostać medal i mówię do speakera "Zaszła pomyłka. Ta pani powiedziała, że jestem trzecia". Speaker spojrzał na mnie z miną pt "Boże święty, kolejna ...", pokiwał głową i zajął się swoimi sprawami.
Trochę byłam oszołomiona. Jak to, ja na 3 miejscu? W sensie, że ktoś taki jak JA?! Przecież zawsze byłam z tyłu stawki, a w 2020 skończyłam na 3 miejscu ... od tyłu. Po chwili rozpłakałam się jak dziecko i potrzebowałam chwili by się uspokoić. Doszło do mnie, że naprawdę jestem w stanie biec równo i dobrze jakościowo, a moje tempo z imprezy na imprezę jest coraz lepsze. Pal licho to przygotowanie fizyczne. Zdałam sobie sprawę, że musiało zagrać bardzo dużo małych rzeczy: odpowiednia regeneracja przed, brak problemów ze stopami (brak odcisków), brak otarć, ciągłe dostarczanie sobie energii i płynów, zero problemów z żołądkiem. Byłam po prostu bardzo szczęśliwa, bo fantastycznie się bawiłam, cieszyłam się tym, gdzie jestem i nie mogłam uwierzyć w to, że oddałam tak "dobry i równy skok" w swoich najukochańszych Beskidach.
Podsumowanie
Triada pokazała mi, że cierpliwość i mądra praca bardzo popłaca. Dodaj do tego pasję i autentyczną radość z biegania i nagle okazuje się, że coś, co było całkowicie poza moim zasięgiem, staje się rzeczywistością. Nie mogłam sobie wyobrazić lepszego początku roku.
Finalnie, kończę Triadę na 4 pozycji wśród kobiet i z całego serca polecam każdej osobie, która lubi biegać w górach spróbować formy biegów etapowych. Jest wersja zimowa i letnia w ramach Etapowej Triady. Wpadnijcie, na pewno nie pożałujecie!
Best, Marta
PS. Za fotkę i doping bardzo dziękuję niezastąpionemu Jackowi: https://www.facebook.com/UltraaaLovers