Relacja: Sherry Maraton w Hiszpanii
Dystans maratonu od 2019 odbijał mi się czkawką. Dlatego też, uznałam, że to dobry moment by wziąć udział w jakimś asfaltowym maratonie za granicami naszego pięknego kraju. Wybrałam Hiszpanię i nawet nie sprawdzając trasy, zapisałam się na królewski dystans 42.2km w malowniczym Jerez de la Frontera.
Odkąd wróciłam ze Stanów, staram się co roku odwiedzić jakieś ciekawe europejskie miasto (lub miasta), aby spotkać się tam z moim bardzo dobrym przyjacielem z Nowego Jorku. W tym roku postanowiłam dodać dodatkowy bonus, a mianowicie wybrać takie miejsce, gdzie jest a) ciepło i słonecznie oraz b) przebiec maraton. Po krótkim research'u, wybrałam Sherry Maraton na południu Hiszpanii pod koniec kwietnia. Fajnie, bo w ramach imprezy startowały różne dystanse, w tym 13km z kijkami - na co zdecydował się mój przyjaciel Adrian. Innymi słowy, dla każdego coś miłego.
Jerez de la Frontera
Jerez (wymawiamy He-reez) to około 200tys miasto w południowo-zachodniej części Hiszpanii, w Andaluzji, w prowincji Kadyks, znane z produkcji hiszpańskiego wina sherry oraz ze stadnin koni. Miasto jest całkowicie "do przejścia", czyli absolutnie nie potrzebujemy samochodu do poruszania się, a jeśli chodzi o transport bagażu, to no cóż - sprawdzi się autobus, czy taksówka. Trzeba mieć jednak na uwadze to, że większość miasta jest zamknięte dla ruchu ulicznego (=zabytkowa część miasta), więc i tak trzeba się kawałek przejść.
Co ciekawe, miasto ma swoje początki wraz z narodzinami potęgi Fenicjan (!), czyli około ... 3 tysięcy lat temu! Jerez przeszedł transformację pod panowaniem Rzymian, Arabów, Wizygotów ... a od XIII wieku władze przejęli Chrześcijanie, którzy dali początek produkcji wina sherry, z którego do dzisiaj słynie Jerez.
Miasto jest bardzo przyjemne, bo możemy odczuć ile historii wydarzyło się dookoła, a z drugiej strony - nie jest ono zbyt turystyczne. Jednak, jak to w Hiszpanii - sklepy i restauracje są otwarte jak chcą plus dodatkowa kilkugodzinna sjesta w ciągu dnia. Muszę też z żalem stwierdzić, że znaleźć coś vege to ogromny sukces, a wegańskie opcje to już w ogóle cud świata :D
Zakwaterowanie i ceny
Dzień przed maraton przyjechaliśmy do Jerez blablacarem - niestety, gościu wyrzucił nas na obrzeżach miasta i zajęło nam to ponad 1.5h by dostać się do naszego AirBnb. Okazuje się, że uber i tym podobne funkcjonuje tylko w większych miastach, na taksówki nie ma co liczyć, a autobusy miejskie jeżdżą po hiszpańsku, czyli jak chcą ...
Lekko skonfundowani zaistniałą sytuacją dotarliśmy w końcu na nasze AirBnb niedaleko głównej katedry. Dotarliśmy tam wąskimi uliczkami, których chodniki miały szerokość około 10-20cm, więc cały czas ciągnęliśmy te nasze walizki po wyślizganych kamiennych bloczkach na ulicy. Ciekawym było, gdy nadjeżdżały samochody i trzeba było się ukrywać we wnękach z drzwiami okolicznych domów.
Nasze AirBnb to mieszkanko z 2 osobnymi pokojami, salonem, kuchnią i łazienką. Ważnym było, aby była również pralka by przeprać te wszystkie śmierdzące ciuchy po bieganiu i podróżowaniu. Zapłaciliśmy łącznie 900 zł za 3 noce za dwie osoby. Koszt 150 zł dziennie to bardzo dobra cena biorąc pod uwagę lokalizację i standard miejsca.
Ceny w Hiszpanii - to zależy. Część posiłków przygotowywałam sama i kupując w Carrefour, wychodziło mnie około 15 zł za lunch (sałatka, makaron, seitan i cola), więc całkiem nieźle. Na pewno droższe są owoce i warzywa, bo za brokuła zapłaciłam 2 Euro, czy banana 0.9 Euro, ale generalnie rzecz ujmując, to ceny są niewiele wyższe niż w PL.
Jeśli mowa o restauracjach - znowu, to zależy. Wybraliśmy się na tapasy (pyszne!!!) za 2-2.5 Euro za sztukę, piwo (z % i bez %) za 1 Euro i wyszliśmy najedzeni (oraz bardzo szczęśliwi) zostawiając 6 Euro na głowę. Za to w niektórych turystycznych miejscach makaron za 12-16 Euro to norma.
Biuro zawodów i logistyka biegu
Po tym przydługim podróżniczym wstępie, przejdźmy do konkretów, czyli do organizacji samego biegu. Mieliśmy możliwość odebrać pakiety już w sobotę (od rana do 14 - potem biuro zawodów ma sjestę i od 17-20). Ciekawe, bo biuro zawodów mieściło się w ... zamku!
W pakiecie był numerek, kieliszek na wino, koszulka, migdały w czekoladzie i żel energetyczny. To wszystko było umieszczone w plecaczku, który stanowił też torbę do depozytu. Bardzo miło.
Całość zajęła nam jakieś 2-3 minuty i bum, byliśmy gotowi na kolejny dzień.
3...2...1... START!
Budzik zadzwonił o 6:15. Za oknem ciemnica (wschód słońca był dopiero o 7:48). Wstaję leniwie, ale w sumie jestem zadowolona, bo udało się pospać prawie 8h. Szybkie śniadanie, kawa, dwójeczka (najważniejsza część dnia) i o 7:40 wychodzę z mieszkania.
Start biegu zlokalizowany był ok 15 min pieszo od naszego zakwaterowania w Real Escuela Andaluza del Arte Ecuestre - okazuje się, że to jedna z najbardziej prestiżowych szkół jazdy konnej na świecie! Klimacik nie do opisania. Wbiegam (bo oczywiście 5 min do startu :D) i jakaś miła pani puszcza mnie w kolejce do toi-toi'a widząc, że biegnę maraton (ona biegła później połówkę). Ze spokojną głową i pustym pęcherzem ruszyłam na start.
Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, nie widzę biegaczy asfaltowych. To znaczy, gdzie nie spojrzę widzę buty Hokka, Salomon, Mizuno, Altra ... każdy ma plecak, czapeczki Buffa i tym podobne. Nagle zaczynam się zastanawiać, czy jestem w odpowiednim miejscu. What, wait. Moment. Przecież to miał być (w mojej głowie) bieg asfaltowy !!! Zdziwiona i skonsternowana, odpalam oficjalną stronę i rzucam okiem na trasę. O shit. Okazuje się, że to jeden z najbardziej malowniczych biegów trailowych na południu Hiszpanii !!!
Zaczynam się śmiać jak opętana, bo no cóż ... biegi asfaltowe chyba nie są mi pisane! Fajnie tak nie sprawdzić trasy przed biegiem, fajnie ... Nie ukrywam, meeega mi ulżyło. Przede wszystkim, trail to moje drugie imię i czuję się wtedy jak ryba w wodzie. Po drugie, biorąc pod uwagę dające o sobie znać prawe kolano, przyjęłam z ulgą fakt biegania po miękkim podłożu.
Nagle, organizator odpala w głośnikach AC/DC i zaczyna odliczać. Włączam aktywność w zegarku i ... zegarek się zawiesza, a potem umiera. WOW. Po raz pierwszy od 3 lat Garmin odmówił mi posłuszeństwa. No cóż, odpalam stravę w telefonie i lecę. Wygląda na to, że pobiegnę na samopoczucie i zmysł orientacji!
Asfaltowa rozgrzewka
Wystartowało około 220 osób, więc tłumów nie było. Pierwsze 8km było asfaltowe - najpierw biegliśmy przez miasto, a potem z miasta około 3km zbiegu. Kolejne 2km to bieg przez pola, gdzie w oddali zaczęły majaczyć pierwsze winnice. Początkowo biegło mi się dość ciężko - byłam też wciąż w szoku, że nie biegniemy typowego asfaltowego biegu 🙃 Nie znam swojego tempa, biegnę by było mi miło. Analizując Stravę wyszło, że te pierwsze 10km zrobiłam w średnim tempie 5:30 min/km, więc całkiem nieźle jak na luźne tempo.
Malowniczne winnice
Po około 40 min odbijamy na północ, wbiegając w błoto i mając z każdej strony niekończące się winorośle. Słonko nieśmiało wychodzi zza chmur, a ja grzęznę po kostki w turbo lepkim błocie, które za Chiny ludowe nie chce odlepić się od podeszwy moich butów. Nie ma co, Altra to nie jest zbyt dobry wybór na błotnisty teren - ale cóż, nie na to się przygotowałam 😀
Bieg leci mi bardzo szybko. Docieramy do pierwszego punktu z wodą po jakiś 50 min. Fotografowie robią zdjęcia (PS. zdjęcia są DODATKOWO płatne i szczerze? Są kiepskie w porównaniu do tego, co mamy na naszych biegach w Polsce. Serio, nasi polscy fotografowie nas po prostu rozpieszczają!), ludzie się śmieją i żartują. Nie ma takiej maratońskiej spiny, jest sielsko.
Niewiadomo kiedy mija druga godzina. Dobiegam do charakterystycznego punktu z kościółkiem i startem dystansu pół-maratonu. Piję tutaj izo i oblewam się wodą. W sumie, więcej wody wylałam na siebie niż wypiłam. Chociaż, wypiłam łącznie prawie 2L płynów. Jadłam grzecznie - co godzinę. Najpierw mus owocowy i potem 3 batoniki. Żołądkowo czułam się bosko.
Zdziwił mnie fakt, że praktycznie od razu bardzo napuchnęłam. Takie coś mi się zdarza, ale po kilku godzinach biegu, gdy jestem znacznie odwodniona. A tutaj nawet bieg się nie zaczął, a ja już czułam się jak balon. Zdziwiło mnie to, bo to był ten czas w miesiącu, gdy hormony ze mną współpracowały i coś takiego nie powinno mieć miejsca. Sądzę, że to była reakcja na wysoką temperaturę i słońce - prawie 25C i słońce.
Z każdą mijającą godziną czułam się coraz lepiej. Wbieganie na wzgórza i zbiegi dawały mi naprawdę ogrom radości. Męczyło mnie to błoto, ale przez większość trasy jednak były to szutry, więc nie mogłam narzekać.
Ściana maratończyka?!
Mija 38km, wciąż czuję się super. Zostaje ostatnie 4km, a my lecimy po asfalcie, mijając przemysłową część miasta (IKEA, markety i te sprawy). Od 30 min minęłam chyba z 15-20 osób, które słaniały się na nogach. Zakładam, że dały sobie w palnik przez te pierwsze 3h, a potem no cóż ... ściana. Doświadczyłam tego tyle razy w górach po wielu godzinach biegu, więc zdaję sobie sprawę z jakim turbo zmęczeniem i zamułą człowiek musi się zmierzyć.
Mimo tego, że odczuwałam na karku temperaturę i słońce, to czułam się bardzo dobrze. Jasne, te ostatnie kilometry na asfalcie mi się dłużyły, ale nie było to absolutnie nic strasznego. Wręcz przeciwnie, przykro mi było, że maraton zmierza ku końcowi.
Ostatnim punktem odżywczym był punkt w ... winnicy! Musieliśmy wlecieć do środka budynku, który przesiąknięty był zapachem fermentowanych owoców. Ja wiem, że to zapach wina, ale od razu pomyślałam o jabcoku (=jabolu). No ale ok, machnęłam ręką typu Gracias! dla wolo, którzy oferowali mi wino (haha) i pobiegłam dalej. Ostatnie 3km to jeden długi asfaltowy podbieg. Znowu mijam kolejne osoby, które ledwo idą. Powoli sobie truchtam i o, nagle widzę znak, że zostaje 200m!
Meta!
Wbiegam między palmami na ostatnie 100m. Ileż pozytywnej energii jest w powietrzu! Ludzie kibicują każdemu tak jakbyśmy wszyscy mieli biec po pierwsze miejsce. Naprawdę niesamowite przeżycie!
Wbiegam na metę, biorę medal i cóż ... FAJNIE BYŁO. Ciepło mi jak cholera, więc idę po wodę, colę i siadam w cieniu.
Jak na Hiszpanię przystało, wszystko odbywa się znacznie wolniej. Nikt nie podaje wyników, nie ma nawet osoby odpowiedzialnej za pilnowanie tematu. A nawet jakby była, to trzeba byłoby się dogadać po hiszpańsku, a ja niestety jestem w tym temacie nogą.
Dopiero 3 dni później okazuje się, że byłam 2 w swojej kategorii i mieli dla mnie nagrodę haha. Ale cóż, cieszyłam się tym, że było mega fajnie, dobrze mi się biegło, dałam z siebie 100% i kolanko nie domagało. To był fantastyczny bieg!
Podsumowanie
Bardzo mi odpowiadają takie "asfaltowe" maratony, które do tego są płaskie (zaledwie 800m przewyższenia!) :D A tak całkiem serio, ten maraton dobrze mi zrobił. Udało się zamknąć dystans 42.2km w 4h13m, co dało mi 6 pozycję wśród kobiet. Ciekawe, bo pierwsza kobieta przybiegła zaledwie 25min przede mną. No tak, nie był to najłatwiejszy technicznie maraton - działało to jednak na moją korzyść!
Polecam Sherry Maraton? No jasne! Przede wszystkim, pierwszy maraton nie-górski, gdzie doświadczyłam totalnego luzu! Przepiękne tereny i ciekawe doświadczenie móc przebiegać przez prywatne winiarnie. Z ogromną przyjemnością będę wracała myślami do tego maratonu. No cóż, nie mogę się doczekać kolejnego "płaskiego" maratonu w przyszłym roku. Adios! 🇪🇸