Jak trenować swoją głowę do biegów ultra?

Nie jest to tajemnicą, że ultra biega się w większości głową. Kiedy nasze mięśnie palą, a znużenie godzinami na szlaku uderza z nawiązką, jedyne co nam pozostaje, to nasza głowa, wskazująca odpowiedni kierunek działania.

Zaczynając ten post, wróciłam do materiału sprzed 4 lat, kiedy po raz pierwszy pisałam o tematyce treningu mentalnego. Znacie to uczucie, kiedy patrzycie wstecz na coś, co zrobiliście, ale od tego momentu poprawiliście się w danym obszarze (aka wyprogresowaliście) i pojawia się tak zwany cringe? No właśnie. Czytam ten post i wydaje mi się taki bardzo podstawowy. Teraz, po 4 latach czas najwyższy odświeżyć temat.

Czy rodzimy się z mocną głową?

*W tym kontekście, mocna głowa nie ma nic wspólnego z toleracją organizmu na alkohol!

Wiele razy zdarzyło mi się rozmawiać z kimś przed moimi zawodami, gdy słyszałam, że dla mnie i tak ten (chory) dystans to pewnie pikuś, jak mam taką mocną głowę. Wzruszałam ramionami, choć w głębi serca czułam, że ten komentarz mnie zabolał - mimo tego, że ten ktoś nie miał nic złego na myśli.

Co to tak naprawdę znaczy? Jestem ostatnią do stwierdzenia, że mam głowę wypełnioną cementem, a serce zimne jak lód, które nakazuje mi napierać na przód mimo wszystko. Trzeba jednak przyznać, że każdy z nas rodzi się z zupełnie innymi predyspozycjami i cechami charakteru, które determinują nasze postępowanie.

Pojęcie mocnej głowy to dla mnie suma: decyzji, cech charakteru i nawyku. Dobrze czytacie - n a w y k u. To jak zachowujemy się w sytuacjach kryzysowych fenomenalnie pokazuje nawet najgłębsze zakamarki naszego charakteru, tak skrzętnie ukryte przed światem.

Błędnie (według mnie), zapisując się na ultra, chcemy doznać katharsis, uleczyć się dystansem, który ma nas rzekomo sponiewierać i wypluć. Utożsamiamy mocną głowę z przezwyciężeniem kryzysów i wyrwanie się ze szpon wewnętrznych demonów, które jednoznacznie starają się nas odwieść od ukończenia biegu.

Mocna głowa to głowa przygotowana na radzenie sobie z rzeczami, które nie idą po naszej myśli. Mocna głowa to głowa wyćwiczona w nie popadaniu w panikę i gotowa wyłączyć emocje, wcisnąć pauzę i na spokojnie zastanowić się w jakim jesteśmy położeniu. Mocna głowa nie przychodzi w dniu narodzin. Jej fundament można znaleźć w charakterze, ale bez decyzji o mądrej walce i nawyku konstruktywnego działania nie ma mowy o przezwyciężeniu przeciwności na szlaku.

Romantyczna wizja, a zimna kalkulacja.

Żeby zacząć coś robić, potrzebujemy widzieć w tym wartość, pewien zwrot. Z pracy mamy środki na życie (i książkowo - satysfakcję), z pasji - radochę, a z jedzenia - energię i przyjemność. Jeśli zaczynamy "bawić się" w dystanse ultra, warto jest mieć wyższą wartość, przyczynę, dlaczego tego chcemy. Celowo unikam słowo cel (gra słów hehe), bo uważam, że cele się zmieniają, a proces sam w sobie, jak i zmiana stylu życiu pozostaje.

Kiedy wpadam na jakiś genialny pomysł biegu ultra, przede wszystkim zastanawiam się, czy jestem w stanie to fizycznie i logistycznie ogarnąć. Czy mam na tyle zbudowaną bazę, że mogę przyspieszyć BPS, czy może potrzebuję więcej czasu? Czy bieg organizowany jest w okolicy, czy wymaga ode mnie dojazdu i ogarnięcia zakwaterowania? Czy nie skonsumuje to moich zasobów energetycznych? A jak z pracą i życiem - czy obowiązki pozwolą mi na rzucenie się w wir zawodów, biorąc pod uwagę życiowy zamęt?

Zanim zapiszemy się na jakiś bieg, podejdźmy do sprawy zimno - to jest trening naszej głowy. Ćwiczymy się w sztuce kompromisu, rezygnowania, zmiany planów. Wybór startów też jest formą treningu głowy, wierzcie mi. Uczymy się kalkulacji na chłodno, nie zatracając się w emocjach, które mogą ten obraz zakrzywiać.

Wytrenowanie nie poddawania się panice.

Nie bójcie się trudnych treningów. Trudnych, czyli takich, gdy coś nie idzie po Waszej myśli. To rewelacyjna sposobność do nabrania dystansu (do dystansu hehe - ponowny suchar) do okoliczności. Wyobraźmy sobie, że wybieramy się na 3h wycieczkę biegową w Bieszczadach. Zaliczamy Małe Jasło i kierujemy się dalej czerwonym szlakiem. Jest przeokropnie gorąco i po zaledwie godzinie od Cisnej zaczyna nam brakować wody. Gdy zdajemy sobie sprawę, że wypiliśmy już 95% naszych zasobów, oblewa nas zimny pot. Odwodnimy się, umrzemy, już nigdy nie będę biegać po górach!

STOP. Zimna kalkukacja. Oszacowanie zasobów na teraźniejszy moment - około 50 ml w jednym flasku, w drugim jakieś 70ml max. Gdzie jestem? Na Małym Jaśle. Planuję zbieg do Smereka, ale to jakieś 15km. To stanowczo za mało wody. Nie mam filtra do flaska (mentalna notatka - kupić taki następnym razem). Potrzebuję sklepu lub stacji benzynowej. Gdzie jest mi najłatwiej zbiec? Mogę zbiec drogą leśną (2km) do miejscowości Przysłup, kupić zapas wody i wtedy zdecyduję, czy wracam na trasę, czy zmienię plan.

Chodzi o to, aby przetestować wdrażanie planów awaryjnych jako część treningów. Jeśli coś nie jest po naszej myśli i nas to zaskoczy, to niekoniecznie musi nas zaskoczyć nasza reakcja. Zadawanie pytań, skupienie się na kolejnym działaniu zamiast koncentrowanie się na wyimaginowanych scenariuszach - pomoże nam być TU i TERAZ, aby rozwiązać realny problem, a nie popaść w panikę.

Włączenie dyskomfortu i zmęczenia w trening.

Lubimy jak coś jest proste i przyjemne. Odbębnimy i mamy spokój. Z tymże, to właśnie w dyskomforcie i wyjściu ze strefy komfortu jest rozwój, pasja, radość i energia życiowa. W dyskomforcie poznajemy lepiej siebie, a komfort po takim przeżyciu smakuje o wiele lepiej.

Warto jest włączyć w plan treningowy jednostki na zmęczeniu, np. w trakcie weekendu. W zależności w trakcie jakiego jesteśmy cyklu, możemy zrobić (przykładowo): trening jakościowy (interwały) w sobotę i wycieczkę biegową 30km w niedzielę; wycieczkę biegową w sobotę na dystansie 20km (np. 1500m up) i następnie w niedzielę - 30km (z mniejszym przewyższeniem, 1000m up + żwawiej).

Początkowo, tego typu treningi są naprawdę ciężkie. Mentalnie i fizycznie. Odpowiednio dozowane i powoli wprowadzane, na przestrzeni kilku miesięcy naprawdę są w stanie przygotować nas na mentalne i fizyczne zmęczenie na zawodach.

Pamiętam, gdy biegłam 80km w ramach Lavaredo Ultra Trail i po 8h powiedziałam Szymonowi, że dopiero teraz to zaczyna się to, co lubię najbardziej. Bieganie na zmęczeniu to nic szczególnie przyjemnego, ale da się do tego przyzwyczaić. Ba, da się wytrenować organizm tak, aby przygotował się na ten moment i mimo to, nie przechodził w stan "męczenia buły". Mentalne nastawienie na ten moment i przećwiczenie reakcji swojego ciała na tego typu wyzwania bardzo pomaga na zawodach.

Co więcej, jeśli wiem, że na GSB będę miała ogromnie dużo odcinków asfaltem (np. do Puław), już teraz uwzględniam długie asfaltowe odcinki podczas weekendowych wycieczek w góry. Nie należy to do przyjemnych, ale pozwoli mi to przygotować głowę do tego typu zmiany nawierzchni bez przeżywania nudy itd.

Pielęgnowanie ciekawości i wdzięczności.

Słuchajcie, w biegach ultra nie chodzi o cierpienie. Przynajmniej nie dla mnie. Uwielbiam biegać w górach i sprawia mi to przeogromną satysfakcję, gdy mimo upływających godzin oraz kilometrów, biegnę równo i żwawo. Nie zapisuję się na biegi, aby mnie przeorało. Zapisuję się, bo jestem ciekawa nowych szlaków, nowych doznań wyzwań. Pozwala mi to też na zróżnicowanie mojego treningu, eksperymentowanie. Z takiego Piekła Czantorii wyniosłam coś zupełnie innego niż z Lavaredo. Wiedziałam, że będzie boleć, ale nie jarała mnie idea tego cierpienia.

Jestem szalenie ciekawa nowych miejsc - gdy jestem gdzieś po raz pierwszy, zawsze staram się też coś pozwiedzać po/przed zawodami i dowiedzieć się czegoś nowego. Lubię to, co robię i czuję wdzięczność za to, że mogę się tak realizować. Pamiętajmy by w treningu głowy, karmić ją dobrymi myślami - nie walczyć ze sobą, współpracować. Okazywać sobie zrozumienie, zaopiekować się, zamiast nakazywać sobie robić TO i TO. To się może sprawdzi w krótkiej chwili na kryzysie, ale to jest nie do utrzymania.

Trenując, zwróćmy uwagę na to, dlaczego to robimy i za co (tak po ludzku) jesteśmy wdzięczni. Mamy siłę, energię, czas i pieniądze by tu być. Cieszmy się, napierajmy, ale na miłość boską, nie róbmy z tego igrzysk śmierci. Przede nami jeszcze tak wiele ultra biegów ...

Pewność siebie i siła wyobrażeń przedstartowych.

Czy towarzyszy Ci syndrom oszusta? Tj. czy czujesz, że nie powinieneś/aś nazywać się biegaczem/ką? Albo raczej, ultrasem/ką? A tak na dobrą sprawę, to wszystko jest pomyłką i lepiej schować się w kącie, robić swoje bez etykietek i nazw.

Słuchaj, ja wciąż czuję się dziwnie nazywając się ultraską / blogerką / youtuberką / managerką, czy po prostu - szczęśliwą osobą. Czuję, że to jest nie na miejscu, że jestem wciąż niewystarczająca do nazwania siebie tak lub srak.

Pamiętajmy jednak, że jest to tylko wyobrażenie, a nie fakt. To, że trenujemy, przybliżamy się do wyznaczonych sobie celów i realizujemy na biegach ultra - nie musi czynić z nas kogokolwiek. Mamy to lubić, robić to dla siebie i być pewni tego, że jesteśmy dokładnie tam, gdzie mamy być. Bo to jest zgodne z nami. Trenujemy, przygotowujemy się i wkładamy w to wysiłek - jesteśmy wystarczający.

Przed starem lubię się wyciszyć, wyobrażać sobie siebie na trasie. Położyć się z nogami do góry i po prostu być tam, dawno po starcie. Rzadko obrazuję sobie metę, już tak mam. Czuję się tak, jakby mnie to rozpraszało. Aczkolwiek, nie ma w tym nic złego jeśli myślimy o mecie - u mnie to po prostu nie działa. Dlatego, zachęcam Was bardzo gorąco do znalezienia swojej idealnej "projekcji" i zatracenie się w tym własnym świecie zanim zacznie się odliczanie 3...2...1... wystartowali!

Podsumowanie

Jesteśmy tym, czym myślimy.

Jeśli pakujemy do głowy wyobrażenia siebie cierpiącego, bolącego i nad wyraz walczącego, to tak po prostu będzie. Dla mnie ultra nie jest igrzyskami śmierci i jestem tam po to, aby się dobrze bawić. Jeśli wymaga to ode mnie mobilizacji mentalnych dział w momencie kryzysu, jestem gotowa. Trenuję głowę w niepogodę, nie skracam trasy (nawet jak mi się strasznie nie chce) i staram się nie męczyć buły na asfalcie.

Nie unikajcie wyzwań na treningu, a ultra okaże się o wiele ciekawsze i dostępniejsze!

Best, Marta