Marta Dębska
Jeśli zastanawiacie się, czy warto wyrwać się z dużego (lub mniejszego) miasta i chociaż na jeden dzień uciec w góry aby trochę pobiegać - nie zastanawiajcie się długo! Pakować się i w drogę :-) Aby ułatwić Wam to zadanie, mam dla Was propozycje 3 sprawdzonych tras biegowych w Beskidzie Sądeckim, które technicznie nie są zbyt wymagające, a gwarantują fantastyczne widoki i dużo wewnętrznego spokoju.
Już od dobrych kilku lat wracam nieprzerwanie w Beskid Sądecki, który za każdym razem zaskakuje mnie czymś nowym. W tym sezonie (2020) pokusiłam się o powrót do biegania zimą, co pozwoliło mi na nowo zakochać się w szlakach, które zdawało mi się, że znam jak własną kieszeń. Nic bardziej mylnego! Poniżej znajdziecie propozycje tras, które śmiało możemy eksplorować przez 365 dni roku podczas wycieczek biegowych. Każda z nich zakłada przynajmniej jedno schronisko na trasie. Uporządkowałam je od najkrótszej po najdłuższą.
WAŻNE: Przed wyjściem na trasę, ZAWSZE zabierajmy ze sobą więcej jedzenia / izo / wody niż wydaje nam się, że będzie nam potrzebne. Przede wszystkim, jest zimniej i tracimy więcej ciepła (=więcej energii). Co więcej, warunki na szlaku są naprawdę nie do przewidzenia - swobodnie biegniemy po utwardzonym śniegu, a po chwili wpadamy po kolana w miękki śnieg i brniemy tak przez kolejne kilometry. Jest nam zimno, tracimy masę energii. Szacunkowy czas przejścia trasy to trudny orzech do zgryzienia i bądźmy przygotowani pod względem ekwipunku (pożywienie, woda, ubranie na cebulkę, czołówka, naładowany telefon) i zawsze poinformujmy kogoś bliskiego, gdzie idziemy i starajmy się być w kontakcie. Dobrym pomysłem jest też zaplanowanie trasy tak by zahaczyć o schronisko lub chatkę, gdzie możemy się ogrzać i nabrać sił na dalszy bieg.
Bardzo lubię tę trasę. Jest prosta, trudno się zgubić i czeka na nas pyszna zimowa herbata z goździkami oraz pomarańczą w Bacówce PPTK nad Wierchomlą, a w dodatku mamy fantastyczny widok na Tatry.
Zaczynamy od wejścia na zielony szlak przy jednym z głównych przystanków autobusowych w Krynicy-Zdroju (tzw. Hawana), schodzimy z ulicy Piłsudzkiego i przez Dąbrowskiego na ulicę Zieloną. Tutaj wspinamy się chwilkę drogą asfaltową (po prawej stronie mamy stok narciarski i karczmę) aż docieramy do wejścia na leśną ścieżkę. Podejście jest dość stromę na samym początku, ale nim się obrócimy jesteśmy na Przełęczy Krzyżowej, gdzie odbijamy na niebieski szlak. Przechodzimy przez Bukowinkę aż do Drabiakówki - tutaj jest rozwidlenie szlaków, my trzymamy się niebieskiego. Następnie mijamy Przysłop, a po chwili niebieski szlak łączy się z czerwonym - my jednak trzymamy się niebieskiego, zaliczamy Runek i teraz już tylko w dół aż do Bacówki PTTK pod Wierchomlą.
Miałam okazję przebiec się tą traską na początku grudnia i warunki były naprawdę bardzo dobre mimo tego, że było bardzo dużo śniegu. Szlak jest często uczęszczany, również przez osoby na nartach biegowych, więc biegłam wydeptanym "korytarzykiem" i nie zdarzyło mi się tak naprawdę zapaść w śnieg. Sama traska jest bardzo przyjemna - proste założenie, najpierw biegniemy w górę, a potem zbiegamy.
Herbatka w Bacówce wypita, chwilę się ogrzałam i powrót do Krynicy. Jak to w przypadku takich trasek bywa, tym razem po Runku miałam drogę cały czas w dół.
Po raz pierwszy wyruszyłam z Rytra na Przehybę zimą i przyznam szczerze, że mimo tego, że biegłam tą trasą ponad 10 razy, to czułam się tak jakbym była tam po raz pierwszy. Warun bajkowy, choć trudny - biegłam w połowie lutego, gdy na nizinach nikt nie słyszał o śniegu, a tutaj? Były momenty, gdzie zapadałam się w śniegu po pas (dosłownie!).
Wyruszyłam spod dworca PKP w Rytrze, gdzie oznaczenie wskazało 13.5km szlakiem niebieskim na Przehybę. Zawsze, gdy tędy biegnę to przypominam sobie II etap Biegu 7 Dolin (takie zboczenie!). Zaczynamy klasycznie od 4km rozgrzewki lekko pod górę, najpierw 2/3 traski asfaltem, a potem drogą leśną aż do skrzyżowania (Wdżary Niżne) przy mostku, gdzie kierując się w prawo - zaczynamy ponad 9km podejście na Przehybę.
Względem szlaku, nie ma tu zbytniej filozofii - cały czas trzymamy się niebieskiego szlaku. Początkowo podchodziło mi się całkiem nieźle, problemy ze śniegiem zaczęły się tak po 6km od skrzyżowania - szłam po śladach by nie zapaść się po kolana w śnieg. Krok za krokiem, krok za krokiem, a dystansu nie ubywało. Mimo to, dotarłam w końcu do Rozdroża Zwornik, a stąd już 1.5km na Przehybę - śniegu leżało dużo, ale było już lepiej ubite. Do schroniska od Rozdroża pod Wielką Przehybą prowadziła całkiem nieźle ubita droga, gdzie o wiele łatwiej się biegło i tym samym, nabrałam troszkę prędkości przed przerwą na herbatę i kanapki.
Po ogrzaniu się i zjedzeniu (BTW herbata mnie rozczarowała, ale o preferencjach smakowych kiedy indziej) kanapeczki z humusem, wyruszyłam dalej. Na Radziejową biegło mi się fenomenalnie - były momenty, gdy noga grzęzła w śniegu, ale szlak jest na tyle uczęszczany, że bez problemu można było biec. Na Radziejowej wciąż wieża widokowa zamknięta, więc tylko zadarłam głowę ku górze by spojrzeć na jej majestat i poleciałam dalej. Zbieg aż do Wielkiego Rogacza zleciał bardzo szybko - nie był aż tak bardzo oblodzony i w sumie, nie wylądowałam na tyłku ani razu (sukces!). Ba, zbiegało się bardzo przyjemnie - jest to bardzo kamienisty zbieg, więc pokrywa ubitego śniegu mocno ułatwiła temat.
Na Wielkim Rogaczu skręcam w dół czerwonym szlakiem na Niemcową. Niemiłosiernie mi się ciągnęło - mimo pięknych widoków, cały czas wpadałam w śnieg. Niby wydeptany korytarzyk dawał jako-takie oparcie nodze, ale często było to złudne. Nim się obejrzałam, miałam śniegu po pas. Byłam w tak ciężkim szoku, że miałam już wizje helikoptera, który po mnie przylatuje hehe. Śmiesznie było.
Do Niemcowej jakoś poszło i tutaj żółtym szlakiem zaczęłam zbiegać do Piwnicznej. W pewnym momencie jest rozwidlenie i szlak kieruje nas na ostatnie 3km lasem, ale możemy wybrać też lepiej utwardzony szlak pieszy. Wybrałam pierwszą opcję i żałowałam - zaczął pojawiać się lód i zlodowaciały śnieg, potem kałuże i błoto. Tak, te ostatnie kilometry wypompowały ze mnie całą energię - ale mimo to, udało mi się zdążyć na pociąg. Dobiegłam na dworzec dosłownie minutę przed przyjazdem ... Farcik :-)
Nie ma nudy! Zaczynamy w kurorcie, znanym z wód mineralnych oraz Jana Kiepury, a kończymy w głębokiej wsi na pograniczu dwóch pasm Beskidów. Mam sentyment do Hali Łabowskiej - również przez Bieg 7 Dolin i z przyjemnością wracam tutaj chociaż na kilka (tak ulotnych) chwil!
Start z Deptaka w Krynicy-Zdrój, zbiegamy w dół około kilometra, a następnie odbijamy w prawo na ulicę Halną, która przechodzi następnie w czerwony szlak. Trzymamy się czerwonego szlaku aż do Hali Łabowskiej - po wdrapaniu się na Jaworzynę, mamy bardzo przyjemną dla nóg i oka trasę. Miękkie podłoże, zróżnicowana fauna, a nachylenie lekko w dół. Oczywiście, ostatnie 5km przed Halą czeka nas jeszcze kilka mniejszych / większych podejść, ale jest na tyle ciekawie, że nim się obejrzymy - mija 21km i jesteśmy pod schroniskiem :-)
Po odpoczynku, robimy nawrotkę i na Skrzyżowaniu na Hali Łabowskiej odbijamy w dół niebieskim szlakiem. To tak naprawdę prawie 10km zbiegu - najpierw drogą leśną, potem duktem, a następnie asfaltem przez wieś. Innymi słowy, 1/3 traski mija nam znowu niewiadomo kiedy i budzimy się w Łabowej, skąd mamy już o rzut kamieniem (czyt. kilka przystanków autobusem Krynicę, Grybów i Nowy Sącz).
Zapraszam w mój ukochany Beskid Sądecki - również zimą! Nie wspomniałam kompletnie o tym, że okolice Krynicy-Zdrój, Słotwin, Tylicza oraz Rytra są świetną bazą dla miłośników sportów zimowych - od biegówek, nart i snowboardu po morsowanie i spacery na tarasach "w chmurach". Wierzcie mi, nie ma mowy o nudzie! :-)
Trzymajcie się ciepło,
Marta
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂