Psyche / zdrowie Bieganie ultra w górach, czyli uzależniająca lekcja cierpliwości

Marta Dębska

7 min read
Bieganie ultra w górach, czyli uzależniająca lekcja cierpliwości

Podczas mojej ostatniej wycieczki biegowej przez Beskidy, dostałam od Was wyjątkowo dużo wiadomości, które nie ukrywam – zaskoczyły mnie (pozytywnie!). Pojawiło się pytanie, skąd we mnie tyle odwagi i zawziętości do biegania solo dystansów 50+ w górach. Pytacie również jak to możliwe, że bieganie może być taką przyjemnością i radością. Uznałam, że napiszę posta, w którym odpowiem na najczęściej pojawiające się pytania, co niejako pozwoli pokazać za co kocham ultra 🙂

Jeszcze raz, wielkie dzięki każdej osobie, która obserwuje moje dokonania przez ostatni rok – Bieg 7 Dolin zbliża się nieubłaganie, ale tym razem mam wrażenie, że nie jestem już w tym tak zupełnie sama. Cieszę się, że mogę dzielić się z Wami wskazówkami oraz przemyśleniami. Jestem zaskoczona tak pozytywnym odzewem na moje relacje i hej, wielkie dzięki – to daje mi ogromnego pozytywnego kopa do działania!

Kiedy zaczęłaś interesować się bieganiem długodystansowym?

Biegać zaczęłam 5 lat temu, kiedy pracowałam w Stanach i paraliżował mnie strach przed tym, że … przytyję! Wtedy też, notabene, zaczęła się moja przygoda z zaburzeniami odżywiania, więc można rzec, że był to ciekawy i intensywny okres. Wracając jednak do tematu, bieganie poznałam w 2014 i tak naprawdę przez kolejne 2-3 lata głównie biegałam po asfalcie. Niesamowitą frajdę sprawiała mi atmosfera zorganizowanych imprez biegowych, a każdy medal dumnie wieszałam nad swoim łóżkiem.

Moim pierwszym biegiem po 3 miesiącach przygotowań od zera, był półmaraton tylko dla kobiet w Central Parku – do dzisiaj mam folię NRC z tego biegu. Ależ mi się podobało, poczułam się naprawdę wyjątkowa!

Bieganie długodystansowe zaczęło kiełkować we mnie, gdy osoby, z którymi przebywałam zaczęły interesować się Rzeźnikiem, czy podobnymi biegami. Ba, jest pewna paradoksalna sytuacja, gdy wraz z moim byłym szefem (!) wzięliśmy udział w półmaratonie w Krynicy w 2017 roku i na mecie żartowaliśmy, że w kolejnym roku to już wypadałoby setkę przebiec. Śmiesznie, bo faktycznie zapisałam się na 100km na 2018 rok, ale wtedy jeszcze bez opieki trenera, czy jako-takiego konkretnego planu, skończyło się na DNF na 88km.

Ultra mocniej pojawiło się na tapecie, gdy przeszłam na dietę roślinną – zaczęłam interesować się historią Rich’a Roll’a, potem odkryłam Scott’a Jurka oraz całą gamę ultrasów ze Stanów, którzy niekoniecznie byli weganami, ale reprezentowali sobą pewną radość życia i bycia, co w 100% do mnie przemawiało. Zaczęłam również słuchać podcastów podczas wybiegań (Rambling Runner, Black Hat Ultra) i w ten sposób powoli poznawałam coraz więcej inspirujących historii.

Czy nie boisz się biegać sama?

Jestem stworzeniem, który uwielbia przebywać z ludźmi, ale są momenty, którymi nie chcę się dzielić. Momenty, gdy chcę pobyć sama ze sobą – jest to właśnie bieganie w górach. Jasne, gdy uda się z bliską mi duszą zrobić długie wybieganie luźnym tempem na górskich ścieżkach, to jestem przeszczęśliwa. Jednak, w kontekście pokonywania swoich własnych słabości, czy mocniejszych jednostek treningowych – ja po prostu lubię być sama w górach. Pozwala mi to skonfrontować się z tym, czego naprawdę się boję. A wierzcie mi, że jest o wiele więcej zagrożeń w naszej własnej głowie niż na szlaku 😉

Wydaje mi się, że żyjemy w błędnym przeświadczeniu, że takie czynności jak bieganie, czy nawet wędrówki po górach powinny odbywać się przynajmniej w parze w celach asekuracyjnych. Uważam, że będąc dobrze przygotowanym na wyjście w góry (logistycznie oraz psychicznie!), trochę samotności nikomu nie zaszkodzi. Ba, wtedy człowiek jest sam ze sobą i musi sobie radzić. Pierwsze biegi na pewno są sporym przeżyciem, bo wychodzimy ze strefy komfortu, ale z upływem czasu, zyskujemy pewien rodzaj swobody. Teraz nie wyobrażam sobie na siłę kogoś szukać, bo chcę iść pobiegać w górach. Jak chcę, to układam plan, przygotowuję się i ruszam!

Co sprawia, że bieganie po górach daje tyle radości?

Z roku na roku fascynuje mnie inny aspekt biegania ultra. Początkowo była to świadomość, że mogę sama się tego podjąć. Wydawałoby się, że jest to ponad moje możliwości, a mimo to – napieram do przodu. Jestem też z natury uparciuchem, więc moje początki oznaczały często nieumiejętne oszacowanie swoich możliwości i tylko dokładne przygotowanie logistyki mnie ratowało przed katastrofą 😀

Obecnie jestem na etapie, gdzie fascynuje mnie proces zmian, który we mnie zachodzi dzięki bieganiu ultra – zrozumiałam jak cennym doświadczeniem jest proces rozwoju w perspektywie długoterminowej. Widzę po sobie ile we mnie jest spokoju, gdy wychodzę na szlak. Mam już przetrenowane po stokroć pakowanie plecaka (co zjeść i pić, może plasterek albo dwa?), czy metodykę odżywiania na biegu. Zachwyca mnie to jak bardzo zacieśniła się moja relacja ze sobą, tj. jeśli bym nie słuchała tego, co mówi mi organizm, to prawdopodobnie nie dałabym rady udźwignąć nawet 5, czy 6 godzin w górach.

Radość pojawia się, gdy przebywam w naturze. Uwielbiam zapach lasu po deszczu. Uzależniam się od odgłosu uderzania o podłoże moich stóp, które nie chcą się zatrzymać. Z każdym krokiem, bez względu na to, gdzie jestem, jestem ciekawa. Ciekawość idzie w parze z radością – jestem ciekawa, czego jeszcze mogę się nauczyć i dodaje mi to skrzydeł. Widzę jak wiele nauczyłam się od zeszłego roku na temat swoich możliwości i szacunku wobec własnego wysiłku.

Jak przygotowujesz się do wybiegania w górach?

To zależy, czy jest to bieg zorganizowany, czy też robię sobie własne wybieganie. Przede wszystkim, w obu przypadkach, sprawdzam trasę i profil – jak wygląda kwestia przewyższeń, czy powinnam nastawić się na wolniejsze odcinki, a potem przyspieszyć by nie mieć spiny z limitem czasowym?

Po drugie, monitoruję pogodę, ale nie jakoś obsesyjnie. Trzeba być w końcu przygotowanym na wszystko. Pogoda determinuje to w co się ubiorę i czy wezmę dodatkowe okrycie do plecaka. Bez względu na prognozy, zawsze mam ze sobą lekką kurtkę i chustę.

Kolejnym aspektem jest żywienie – szacuję jak długo będę na trasie i ile potrzebuję żeli / batonów / owoców. Przygotowuję własny izotonik (woda + cytryna + mięta + domowy sok malinowy) i napełniam bukłak (oraz ew. flaska).

Jeśli są to zawody, sprawdzam jakie jest wyposażenie obowiązkowe, narzucone przez organizatorów. Upewniam się, że mam wszystko, a jeśli nie, to sory-resory, ale trzeba dokupić.
W kontekście samodzielnego wybiegania, jeśli jest to długa trasa (np. 50km), staram się ułożyć ją tak, aby na trasie znajdowały się schroniska lub miejscowości, gdzie mogę dokupić coś do jedzenia lub po prostu zrezygnować z dalszej trasy jeśli coś miałoby się przydarzyć. Koniecznym jest też ustalić jak dotrzemy na start i wrócimy z mety (jeśli nie robimy pętli).

Dla przykładu, podczas ostatniej wycieczki biegowej, zaplanowałam 53km w pierwszym dniu z Krynicy do Bereśnika, gdzie miałam po drodze 2 schroniska oraz 1 miejscowość. W Rytrze po 35km, dokupiłam owoców i uzupełniłam 1.5L płynów. W plecaku miałam nie tylko jedzenie (6 żeli, 7 batonów oraz mix płatków owsianych z bakaliami na kolejny dzień), ale również plastry, czołówkę, mokre i normalne chusteczki, miętówki, słuchawki, set ubraniowy na zmianę (koszulka, spodenki, skarpetki) i ręcznik w wersji mini, szczoteczka i pasta do zębów, mini żel do mycia, zatyczki do uszu, gotówkę i dowód. Co ciekawe, miałam jeszcze miejsce w plecaku 😀 i nie był cięższy niż 4kg. Do tego kijki. Serio nieźle.

Wybiegłam z Krynicy, a po około 8h dotarłam do Bacówki pod Bereśnikiem (przybywajcie na przepyszne pierogi i szarlotkę!), gdzie zostałam na noc. Wykąpałam się w ciepłej wodzie, przeprałam sobie rzeczy i tak naprawdę o 21 spałam jak zabita.

Na drugi dzień bardzo dobrze się czułam i podjęłam decyzję, że podjadę busem do Jaworek, a stamtąd miałam 17km malowniczej trasy do Piwnicznej. Nie mogłam już patrzeć na żele i batony, ale wciągnęłam 4 brzoskwinie i jabłko! Cała wyprawa okazała się świetną przygodą, gdzie biegłam sobie w komfortowym tempie, a i tak udało się poprawić wynik z poprzedniego roku o ponad 1.5h w pierwszym dniu oraz o 40 min w drugim!

Co ciekawe, po dwóch dniach i łącznie 73km, praktycznie w ogóle nie bolą mnie nogi. Na pewno kije bardzo mocno mnie odciążyły, a po drugie – biegłam większość trasy w tzw. “tlenie”, czyli nie zakwasiłam się zbytnio. Jasne, taki dystans to nie przelewki, ale czuję po sobie, że wyniosłam z tej wycieczki bardzo dużo informacji odnośnie swojego przygotowania, sprzętu i generalnie otoczenia, co miejmy nadzieję pozwoli mi pewniej podejść do Biegu 7 Dolin we wrześniu. Ta wycieczka była lekcją uważności, a nie ciśnieniem na wynik.

Podsumowanie

Przyjemnie jest patrzeć, gdy rozwijamy się w czymś, co bardzo lubimy. Bieganie zawsze sprawiało mi przyjemność, ale nie na takim poziomie samoświadomości jak teraz. To właśnie dzięki bieganiu ultra w górach zrozumiałam, że kluczowym aspektem rozwoju (w jakiejkolwiek dziedzinie) jest cierpliwość i sumienność w realizowaniu zamierzonego planu. Jest to dla mnie prawdziwą radością widzieć z jaką lekkością biegam po grani Tatr, co jeszcze rok temu byłoby dla mnie wyzwaniem nie do pojęcia. Jest we mnie dużo pokory i szacunku wobec gór oraz własnego wysiłku – nigdy nie biorę niczego za pewnik.

Bieganie w górach. Wspaniała lekcja braku granic własnych możliwości.

Bądź na bieżąco z Zielone Bieganie - Blog o bieganiu ultra!

Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂