Marta Dębska
No cóż. Miała być wrześniowa biegowa setka w Krynicy na Festiwalu, a potem długo wyczekiwany urlop na słonecznym hiszpańskim wybrzeżu. Coronavirus jednak nieźle namieszał! A to psotnik. Udało się za to wyrwać na spontanicznego roadtripa z rowerami, pobiegać po Tatrach i zaliczyć projekt Szczawnica 2020. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło!
Dynamicznie zmieniająca się sytuacja związana z Coronavirusem, uczy nas pokory i spontaniczności, prawda? W tym roku większość planów i oczekiwań, czy też celów (biegowych / zawodowych / prywatnych / jakichkolwiek) odchodzi w eter. Cieszę się, bo wrzesień zaskoczył mnie pozytywnie i pozwolił na mentalny odpoczynek od chaosu miasta, spraw służbowych i po prostu, po ludzku ... nareszcie nacieszyłam się górami!
Od 2018 roku staram się wygospodarować 2 dni, które poświęcam na tzw. projekt Szczawnica. Oznacza to, że wybieram sobie około 50-55km biegową traskę z Krynicy-Zdrój aż do Szczawnicy. Następnie, tam też nocuję, a na drugi dzień biegnę około połowy dystansu z poprzedniego dnia, i wracam do domu.
Biegnę sama, oddając się błogiemu mentalnemu resetowi podczas niekończących się podejść, czy zachwycając pięknymi widokami na Tatry, Beskidy i Pienin.
Z roku na rok wybieram inną trasę i cel mam tak naprawdę jeden - dostać się do Bacówki pod Bereśnikiem (2km od Szczawnicy) na najlepsze pierogi z jagodami, i po prostu ... dobrze się bawić!
TRASA DZIEŃ 1: Tym razem, wyruszyłam zielonym szlakiem z Doliny Czarnego Potoku na Jaworzynę Krynicką. Szybka zmiana na szlak czerwony aż do Hali Łabowskiej, a następnie kamienisty zbieg niebieskim do Łomnicy-Zdrój (tutaj też spotykam niedźwiedzia ...).
Piekielne podejście żółtym szlakiem z Piwnicznej-Zdrój na Niemcową (teraz wejście na czerwony) aż do Wielkiego Rogacza. Widoki wynagradzają! A stamtąd to już prawie z górki - 6km na Przehybę i niebieskim szlakiem na Szafranówkę, a końcówka to 35 minut wdrapywania się czarnym szlakiem na Bereśnik, przerwa na pierogi i 2km bieg żółtym szlakiem do Szczawnicy.
NOCLEG: Zwykle wybieram opcje low-costowe daleko od centrum, najlepiej z aneksem kuchennyma (niezależność = własna szamka). W tym roku było troszkę inaczej. Zatrzymałam się w ... sanatorium! Serio, ceny zostały obniżone o 60-70% ze względu na Coronavirusa i mogłam cieszyć się absolutnym wypasem za śmieszną cenę. Polecam! Przyznaję szczerze, że skorzystanie z basenu po 52km biegu (+2000m przewyższenia, prawie 9h wysiłku) było wybawieniem dla głowy i zmęczonych nóg. A do tego wegańska szamka. Czego chcieć więcej?
TRASA DZIEŃ 2: Podjechałam busikiem ze Szczawnicy do Jaworek (pińć złotych w gotóweczce) - po 20 minutach wylądowałam w Wąwozie Homole. Początkowo, było dość sporo ludzi - jednak po 1-1.5km większość "januszowych" turystów się wykrusza i można cieszyć się względnym spokojem i pięknymi widokami.
Najpierw, zielonym szlakiem aż do Wysokiej, a potem niebieskim na Obidze. Stąd, zielony szlak na Eliaszówkę, przez Piwowarówkę do Piwnicznej-Zdrój. Około 23km, 850m przewyższenia.
W tym roku odwołali nam 3 loty. Jest to przeżycie dość frustrujące, ale cóż ... takie jest życie! Dlatego też, w świetle 2 tygodni urlopu - pojawił się spontaniczny pomysł by spakować rowery do samochodu i pojechać przed siebie.
Tym oto sposobem, wypożyczyliśmy Peugeota Partnera w dieselku i przez 6 dni zaliczyliśmy 3 kryje: Słowację, Austrię i Czechy. Przejechaliśmy około 2000km, zjeździliśmy rowerowo ponad 250km, robiliśmy sobie śniadanka i obiadki na gazowej kuchence na łonie natury, a kawa gotowana na wodzie gazowanej na parkingu przy autostradzie smakuje najlepiej! Poniżej znajdziecie nasze rowerowe trasy, które gorąco polecam.
Bardzo przyzwoita traska z przepięknymi widokami, przewyższenia +/- 650m. Na 40km zaczyna się około 2km szutru, co nie stanowi największej przyjemności dla szosowców, ale za to widok na Demänovská Dolinę wynagradzają wysiłek!
Infrastruktura rowerowa przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Oprócz fantastycznie przygotowanych ścieżek rowerowych, trzeba wspomnieć też o wysokiej kulturze kierowców, którzy okazują naprawdę sporo szacunku rowerzystom poprzez zachowanie odpowiedniego odstępu przy wymijaniu. Czasami nawet się uśmiechną, pomachają ... niebywałe jak na nasze polskie warunki! Trasa w większości płaska - przepiękne połacie pól i łąk. Przejazd przez winiarnie austriackie i przejazd "bulwarami" Bratysławy.
Takich widoków jak żyję - nigdy nie widziałam. Nie ma co się rozpisywać, Alpy to Alpy. Zapierają dech! A podjazdy do przeżycia (zaliczamy na jednym podjeździe prawie 500m w pionie!), człowiek trochę się namęczy, ale o wiele gorzej jest podjechać na Siołkową pod Grybowem :D.
We wrześniu spędzałam każdą możliwą wolną chwilę w górach - zawitałam nawet w Tatry! Wystartowałyśmy z Kir wspólnie (Justyna szła, my z Weroniką biegłyśmy) o wschodzie słońca na spotkanie przygód w tatrzańskim klimacie ...
Z Weroniką zaliczamy śniadanie na Kasprowym Wierchu po przebiegnięciu Czerwonych Wierchów, co za moc! Wracamy Ścieżką nad Reglami aż do Przełęczy w Grzybowcu, a potem Doliną Małej Łąki (absolutne WOW) do Kir. Mamy to! Ponad 30km traska z 2 350m przewyższenia - brawo Werka!
Żeby nie było, jeden start zaliczony - a mianowicie, X-Run Biegi Górskie i Ołtarz w Chmurach. Niby "tylko" 20km, ale wciąż 1200m przewyższenia ładnie weszło w nogi. Bardzo fajnie było znowu móc poczuć adrenalinkę i napięcie w powietrzu. Trasa przez Beskid Wyspowy jak zwykle dała ostro po tyłku i z przyjemnością powtórzę to doświadczenie. Pomijając atak os ... ale skończyło się na jednym bąblu od wściekłego insekta i to tyle. Przybiegamy z Weroniką na 4 i 5 pozycji w kategorii, więc jesteśmy bardzo zadowolone i czekamy na listopadową edycję :-)
Co ciekawe, do Zakopanego pojechałam ... rowerem! Ostatnimi czasy mam trochę więcej ochoty na długie wycieczki rowerowe, czy też biegowe zamiast na łamanie barier szybkościowych. Dlatego też, we wrześniu wyjątkowo dużo było wielogodzinnych wypadów w nieznane, dobrego jedzonka (i kilka kraftowych piw) co sprawiło, że kończę ten miesiąc z ogromnym luzem oraz radością.
Skorzystałam w pełni z pogody, a dzięki urlopowi mogłam bez końca penetrować mniej lub bardziej znane mi górskie szlaki, a jak wiadomo ... znajomości zawierane w takich okolicznościach zwiastują zawsze coś magicznego! :)
No i mamy październik, ja się pakuję i wracam do Warszawy. To było cudowne lato, do następnego!
Trzymajcie się ciepło, M.
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂