Marta Dębska
Kiedy dałam się przekonać do udziału w Triadzie, naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, czym jest faktyczne bieganie zimą po górach. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi dystans 60km, podzielony na 3 biegi, w 3 różnych pasmach, gdzie jeden z etapów biegniemy nocą. Dorzućmy do tego metrowe zaspy śnieżne, lód, wiatr, zamrożoną wodę w bukłaku, masę siniaków od upadków i … szerokie uśmiechy wszystkich biegaczy.
Na samym wstępie pragnę serdecznie podziękować i pozdrowić Maćka Skibę, który w październiku przekonał mnie do tego, aby zapisać się na Etapową i rzucić sobie ultra wyzwanie na samym początku roku. Przyznaję, że wtedy byłam dość sceptyczna – bo jak to? 3 biegi w 2 dni? Zimą? Przecież to nie jest moją mocną stroną. Ba, to będzie mój pierwszy poważny debiut w biegach zimą. Mimo swojego sceptycyzmu, poczułam dreszcz podekscytowania - zarejestrowałam się, zapłaciłam i tym oto sposobem, 3 stycznia 2020 spotkaliśmy w Krościenku nad Dunajcem, gdzie przez kolejne 3 dni czerpaliśmy garściami z tego zimowego biegowego święta. Maćku, było WARTO i szczerze gratuluję 27 miejsca open – wymiatasz!
Tak naprawdę, pisząc o Triadzie, relacjonujemy 3 biegi – postanowiłam więc, że podzielę to na dwie części. Tutaj dowiecie się czym jest Triada i jak wyglądał 1 etap.
Założenie jest bardzo proste. Mamy do zaliczenia 3 biegi w ciągu dwóch dni – w sobotę rano i wieczorem oraz najdłuższy w niedzielę. W zależności od tego na jaką opcję się zdecydujemy (Intro, Maraton, Ultra) poszczególne długości biegów się różnią. Jednak, pierwszy sobotni bieg ma taką samą długość dla wszystkich, czyli 16km. Pozostałe różnią się tak, aby finalnie osoba, która kończy Triadę Intro miała na liczniku 30km, Maraton – 45km, a Ultra – 60km.
Jako, że biegłam w dystansie Ultra plan przedstawiał się tak:
Każdy z biegów odbywa się w innym paśmie gór – biegniemy przez Gorce, Pieniny oraz Beskidy. Pozwala to nacieszyć oczy nowymi widokami oraz sprawdzić się w nowych warunkach.
Co więcej, biegi odbywają się w różnych porach. W pierwszy dzień, etap 2 odbywa się porą nocną – jest to najkrótszy z biegów dla wszystkich dystansów (ma 5km lub 11km) i odbywa się na pętli. To jedyny etap, gdzie wymagana jest czołówka, a kije są zabronione (ścieżki są za wąskie i „wdrapujący się peleton biegaczy” mógłby zrobić sobie po prostu krzywdę).
Na każdy etap mamy przewidziany limit czasowy, dla dłuższych biegów są również stacje pośrednie mierzenia czasu, gdzie również można złapać coś do jedzenia / picia. Za ukończenie etapu otrzymujemy jeden medal, a finalnie, kompletujemy 1 medal złożony z 3 - ekstra!
Jeśli pojawią się dodatkowe pytania, to spokojnie możemy zadać je podczas odprawy w Biurze Zawodów, które w tym roku ulokowane zostało w Szkole na ulicy Zdrojowej w Krościenku n. Dunajcem. Całkowitym zbiegiem okoliczności, znaleźliśmy kwaterę po drugiej stronie ulicy, więc przed 20 przespacerowaliśmy się do BZ, a tam odebraliśmy pakiety i wzięliśmy udział w odprawie.
Warto się pojawić, bo szczegółowo omawiane są miejsca / czasy startów (każdy bieg zaczyna się w innym miejscu) oraz oznaczenia - co ciekawe, i bardzo mi się podobało, to brak tasiemek, czy innych oznaczeń Triady na trasie. Mieliśmy kierować się po prostu szlakami - a w momentach zmiany z jednego na drugi, ZAWSZE obecni byli wolontariusza. Fajna sprawa, bo nie śmieci się niepotrzebnie tymi taśmami, a organizatorzy zadbali o odnowienie oznaczeń szlaków - świetna robota! Nikt się raczej nie miał szans pogubić :-)
Zaczynamy zabawę o 11, kiedy to spotykamy się na parkingu przed kościołem w Krościenku, skąd autobusy zabierają nas do Grywałdu, gdzie odbywa się start pierwszego etapu. Możliwość wykupienia sobie biletu na autobus pojawia się w momencie zakupu pakietu. Rejestrując się w październiku, zapłaciłam za wszystko 206zł. Tak jak pisałam wyżej, pierwszy etap jest wspólny dla każdej grupy – jest to łącznie 16km po Gorcach.
Wychodzimy z busa, który dowozi nas pod szkołę w Grywałdzie, gdzie do godziny 12 czekamy na oficjalny wystrzał z pistoletu i start. Śmieszna sprawa, bo budynek jest naprawdę malutki i z ledwością udaje nam się wepchać do środka. Wyobraźmy sobie ponad 700 osób, które chcą się ogrzać i przeczekać te kilkadziesiąt minut zanim wyruszymy na górskie ścieżki, i serio – ledwo można się obrócić. Toaleta jednak zaliczona, baton zjedzony i o 11:50 wychodzimy się rozgrzać i ustawiamy się wśród pozostałych biegaczy.
Gotowi do startu? Zaczyna się odliczanie … 3 … ojej, coś niebezpiecznie kręci mnie w brzuchu 2 …. cholera, nie jest dobrze 1 …. będzie zabawnie. No niestety, dosłownie kilka minut przed startem, poczułam koszmarny ścisk w żołądku, który towarzyszył mi przez kolejne 2h – mimo zamiaru „pościgania się”, musiałam całkowicie zmienić założenia. Skupiłam się na tym by z godnością przebiec kilometr za kilometrem ... Poważka.
Przez kilometr biegniemy drogą asfaltową, która delikatnie pnie się ku górze, a następnie przechodząc przez oblodzone pola, wchodzimy na zielony szlak. Było dość zimno, około 0-1C, a lód pod naszymi nogami szybko zaczął przechodzić w breję błotną lub jeszcze bardziej wyślizganą lodową powierzchnię. Trzeba było naprawdę uważać.
Im wyżej wchodziliśmy, tym robiło się coraz zimniej i przybywało śniegu. W pewnym momencie poruszaliśmy się jeden za drugim z zerową szansą wyminięcia osoby przed nami, bo po prostu zapadaliśmy się w śnieg. Nie wzięłam kijów ani raczków – tym samym, cały ciężar stabilizacyjni przeszedł na nogi i brzuch. Nie powiem by było to łatwe zadanie, ale wierzcie mi – łatwiej utrzymać równowagę wchodząc niż zbiegając …
Docieramy na Lubań – tutaj, w ramach atrakcji, wbiegamy na szczyt wieży widokowej. Wieje jak szalone i jest siarczysty mróz, śniegu po kolana.
Od tego momentu kierujemy się już czerwonym szlakiem przez Jaworzynę, Marszałek – aż do Krościenka. Początkowo warunki są naprawdę boskie – biegniemy wydeptanym korytarzykiem i przez pierwsze 2-3km można zachłysnąć się kolorami zimy. Trzeba pamiętać by jednak trzymać tempo, bo za nami i przed nami ciągnie się peleton biegaczy, a wierzcie mi .. w takich warunkach o wyprzedzanie trudno.
Wciąż bardzo boli mnie brzuch, ale staram się odwrócić uwagę tym, co jeszcze mnie boli i jak bardzo jest mi zimno w ręce. Potem wybieram drugą strategię i skupiam się na wszystkim tym, co pozytywne i dlaczego powinnam być wdzięczna, że mogę ruszać dwoma nogami i cieszyć się górami.
Ślisko zaczęło się robić dopiero jakieś 2km przed metą, gdzie kamienista droga przywitała nas błotem i lodem. Gdy jednak wbiegliśmy już na asfalt, nogi przypomniały sobie o szybkości i aż do samego końca można było się rozpędzić. No tak, gdyby tylko but nie rozwiązał mi się kilkanaście metrów przed metą … Obyło się bez upadku, ale adrenalinka opadła, gdy musiałam się zatrzymać i zawiązać sznurówki hehe
Dobiegam na metę i kurczę, mimo średniej predyspozycji fizycznej - super się bawiłam. Przesympatyczna wolontariuszka zawiesza mi medal na szyi, idę po herbatę i spokojnie truchtam sobie na naszą kwaterę, oddaloną o jakieś 10 min spacerkiem od mety spod kościoła w Krościenku. Czas coś zjeść, chwilę pospać i … ruszać na kolejny bieg!
Było naprawdę świetnia! Wiedziałam jednak, że nie mogę doprowadzić się do skrajnego zmęczenia, bo przecież przede mną jeszcze 2 biegi! Jest to bardzo ciekawym doświadczeniem by rozłożyć siły w taki sposób, aby udźwignąć 3 biegi jeden po drugim. Kolejne biegowe wyzwania przyniosły wiele wrażeń i ... siniaków! Nie mogę się już doczekać jak Wam o tym opowiem :-) W następnym tygodniu dalsza część ultra przygód podczas zimowej Etapowej Triady.
Trzymajcie się ciepło, M.
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂