Marta Dębska
Wracam do Gdańska i do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego z roku na rok, i za każdym razem obiecuję sobie wrócić ponownie. Trójmiejski Ultra Track 2020 nie zawiódł - wręcz przeciwnie, fajnie było sprawdzić się na trasie 21km - dawnej trasie Grubej 15. Turbo pozytywny koniec lutego.
Muszę przyznać szczerze, że bardzo doceniam otwartą i jasną komunikację organizatorów z biegaczami. Oprócz komunikatów w mediach społecznościowych, każdy startujący otrzymuje dedykowanego maila w zależności od wybranego dystansu. Rozpiska punktów odżywczych oraz jedzenia na mecie, szczegóły odnośnie depozytów oraz oznaczeń trasy. To bardzo ułatwia życie obu stronom i za to wielkie dzięki!
Dodatkowo, fajnym rozwiązaniem jest opisywanie żeli / batonów swoim numerem startowym - pozwala to zweryfikować "śmieciarzy" na trasie. Taka strategia sprawiła, że przez 21km nie zauważyłam ani jednego opakowania po żelu, batonie etc. To już jest sukces!
Biuro Zawodów klasycznie mieściło się w Sklepie Biegacza w Gdańsku (od 12:00 w piątek można było już się zameldować), czyli w Galerii Handlowej Manhattan. Od 17 pojawiła się również Dominika Stelmach, która następnie ustanawia (spoiler alert!) rekord kobiet na trasie 68+ w dniu następnym. BRAWO!
Trójmiejski Ultra Track to impreza, gdzie mamy możliwość wybiegać swoje troski i naładować pozytywną energią na dystansie 68km, 42km, 21km oraz 10km. W tym roku wybrałam 21km - dobrze jest wejść w nowy sezon po okresie budowania bazy pół-maratonem daleko od asfaltu. Chociaż bliskość morza wcale nie oznacza, że było płasko!
Start: 11:00; koniec ul. Aleksandra Orłowskiego, Gdańsk.
Punkt odżywczy (11km): Leśna Baza Wilczek, a tam przesympatyczni wolontariusze z colą, drożdżówkami, herbatką, zupkami i innymi pysznościami.
Meta: ul. Jana Kiepury w Gdańsku i turbo wypasiony bufet dla biegaczy, czyli:
- ZUPA KREM Z BURAKA (VEGE)
- HERBATA, ROSÓŁ, WODA GAZOWANA I NIEGAZOWANA, COCA-COLA, ELEKTROLITY,
- DROŻDŻÓWKA, CIASTO, BANAN, POMARAŃCZE, RODZYNKI, CZEKOLADA, KRAKERSY, DEXTRO
- KIEŁBASA WŁASNORĘCZNIE UPIECZONA W OGNISKU
- GRZANIEC, PIWO
No heloł, w końcu biegamy po to, bo jedzenie jeszcze lepiej smakuje, prawda? Muszę przyznać, że nie jestem fanką drożdżówek itd, ale drożdżówki na TUT to jest jakiś kosmos. Medal się nie liczy, tylko ta przepyszna nagroda dla brzuszka :-)
Co ciekawe, pierwszą część biegu mam o wiele mocniejszą. Biegło mi się lekko, a pierwsze 10km robię w godzinę z hakiem, co jest dla mnie bardzo dobrym wynikiem, gdyż rok wcześniej ledwo zipiałam po 10km z 1:20 min na liczniku.
Patrząc też na czasy lapów - nie jest tak najgorzej. Muszę przyznać, że druga część trasy była dla mnie bardziej wymagająca - nawet żel po 11km nie pomógł. Nie wiem, po prostu ciężko mi się biegło. Nic konkretnie mnie nie bolało, po prostu zrobiłam się strasznie ciężka i nagle wdrapywanie się na wzniesienia, które miało się wrażenie, że się nie kończą (rzuć okiem na przewyższenia od 16 do 21km - szaleństwo). Chyba to było takim czynnikiem, który sprawił, że nieco zwolniłam. Jednak, naprawdę świetnie się bawiłam.
Jeśli chodzi o warunki, to było naprawdę przednio. Nie było śniegu, miękka ściółka pod nogami i jeszcze jesienne liście, idealne do kompostownika :D Temperatura około 7-8C, troszkę popadało, ale wyszło też słońce. Na szczęście nie wiało i to było czynnikiem kluczowym w komforcie biegu.
Już nie mogę się doczekać powrotu, gdy lasy zazielenią się - jednak, nie narzekam. Było naprawdę fantastycznie, a organizator zatroszczył się o to by każdy z nas był przygotowany logistycznie na warunki.
Przede wszystkim, człowiek czuje się jak u siebie. Organizator serio zatroszczył się o aspekty logistyczne do takiego stopnia, że można śmiało i leciutko przebiegać nogami. Jedzenie na punktach i mecie pełna klasa - każde stworzenie mięsne i bezmięsne znajdzie coś dla siebie. Ja nie wiem, czy wytrzymam bez TYCH drożdżówek do kolejnego roku :-)
A tak całkiem serio, trasa jest naprawdę wymagająca - jeśli chcemy podjąć się wyzwania ultra górskiego, to sądzę, że TUT jest dobrym wprowadzeniem do tematu. Przewyższenie to około 550 - 600m, co na takim odcinku jest naprawdę odczuwalne. Czwórki mogą płonąć następnego dnia, ale śmiało - próbujcie. Z przyjemnością zaliczałam kolejne wzniesienia.
W wielkim skrócie, w ramach zakończenia - szybki updejt treningowy z lutego:
Jak widzicie, było dość intensywnie. Nie skłamię Was twierdząc, że nie zdawałam sobie sprawy ile udało się zrobić w ciągu miesiąca. Jestem z siebie szalenie dumna, bo wpisałam trening siłowy w stałą rutynę tygodnia - średnio były to 2 dni, na marzec mam cel zwiększyć do 3 i troszkę zmienić sety ćwiczeń tak by były raczej ogólnorozwojowe niż ukierunkowane na konkretną partię.
Luty to sporo biegania, bo aż 218 km - czyli wchodzę na wyższe obroty po roztrenowaniu (styczeń - 140km) i naprawdę świetnie się czuję. W większości są to jednostki w I / II zakresie z przebieżkami pod koniec. Chociaż, zdarzają się już biegi tempowe (np. 2 min szybko / wolno) i powoli zaczynam odczuwać szybkość w nogach.
Podoba mi się fakt, że raz w tygodniu chodzę na basen - z ogromnej traumy, zrobiło się to pewnym rytuałem i nie mogę się doczekać soboty, kiedy to czuję się może nie jak ryba w wodzie, ale czuję się całkiem nieźle na takiej aktywnej regeneracji. Może jeszcze kiedyś nauczę się pływać kraulem ...
Zaczęłam też w ramach uspołecznienia się (hehe) chodzić na Zumbę z przyjaciółką i jestem zdziwiona ile mam z tego frajdy. Cudna forma odpoczynku fizycznego, jak i mentalnego. Można się wyszaleć :-)
A! No i na rower wracam powolutku w zależności jak pogoda pozwoli - mam nadzieję, że w marcu uda się pojeździć jeszcze więcej, ale to zobaczymy.
Reasumując, to był dobry miesiąc i nie mogę się doczekać już nadejścia wiosny !!!
Trzymajcie się, M
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂