Marta Dębska
Mówi Wam coś maleńka miejscowość Folusz na Podkarpaciu? Znajdują się tam ukryte wrota do Magurskiego Parku Narodowego i to właśnie tam odbywa się (kultowy już) Bieg Beskidnika. Wystartowałam w zimowej edycji i przeczytajcie, jak się bawiłam!
Już od prawie 10 lat (jak moja kalkulacja mnie nie myli), organizowana jest jesienna edycja imprezy w malowniczym Foluszu. Słyszałam o niej bardzo dużo dobrego i chciałam przekonać się na własnej skórze, jak dobrze zorganizowany jest ten "lokalny" bieg o serdecznej i przyjaznej atmosferze.
Zimowy Bieg Beskidnika to impreza biegowa, która w 2025 odbywa się po raz czwarty. Organizowany przez Młodzieżowy Dom Kultury w Jaśle we współpracy ze Stowarzyszeniem Przyjaciół MDK oraz innymi lokalnymi partnerami, bieg ma na celu promowanie zdrowego trybu życia, aktywności fizycznej oraz piękna Podkarpacia.
Jako, że w tym sezonie skupiłam się w jego pierwszej części na pracy nad szybkością, uznałam, że do końca marca przebiegnę dwa zupełnie różne górskie półmaratony. W lutym był to Turbacz Winter Trail, a jako, że Bieg Beskidnika idealnie wpisał się w mój życiowo-zawodowo-treningowy harmonogram marcowy, uznałam, że to znak, żeby sprawdzić tam ich dłuższą trasę 21km i 700m przewyższenia.
Z perspektywy osoby zajmującej się zawodowo marketingiem i komunikacją, doceniam przejrzystość informacji, publikowanych przez Organizatorów. Wszystko było jasno zakomunikowane - w Regulaminie, czy na mediach społecznościowych każdy mógł znaleźć odpowiedź na swoją pytanie. Dodatkowo, Organizatorzy reagowali błyskawicznie na pytania, więc odpowiadali natychmiast po zwróceniu się z prósbą o informację. To się ceni!
Skorzystałam z opcji odebrania numeru startowego w dniu zawodów w Parku Rekreacji i Edukacji Ekologicznej w Foluszu, czyli dosłownie 3 kroki od startu/mety. Przyjechaliśmy około 9:30 i bez problemu znaleźliśmy miejsce parkingowe. Od samego początku czuć było, że logistycznie impreza dopięta jest tip-top. Służby porządkowe były na miejscu i organizowały, gdzie trzeba zaparkować i pójść. Naprawdę spoko.
W ramach zimowej edycji, dostępne są dwie trasy: 6km i 21km. Zapisałam się na półmaraton, czyli 21km i 700m up. Trasa wygląda następująco:
Podzieliłabym tę trasę na 3 części: pierwsza, to "mała pętelka", gdzie trasa zaczyna się w miarę płaskim asfaltem, a potem mocno wybija w górę do Góry Kamiennej i mocno w dół do skrzyżowania; druga, to długi podbieg na Barwinok oraz "crossik" przez Kornuty, Wątkową i Magurę; trzecia, to mocny zbieg (pierwsze 1.5km techniczne i strome), a potem wygodna i szeroka ścieżka, przechodząca w szuter i asfalt.
Przewyższenia: nie warto przepalić się na samym początku (na Górę Kamienną), bo może zabraknąć mocy na dalszą część. A część druga naprawdę długo się ciągnie - nieznacznie do góry, w dół z dwoma mocnymi podbiegami (Wątkowa i Magura), aby zaraz po szczycie mocno zjechać w dół. Trasa szybka, dla lubiących cross i ściganie się bez znacznych różnic w przewyższeniu ;)
Start 10:30. Wszystko idzie zgodnie z planem. W duchu cieszę się, że zrobiłam rekonesans trasy i wiem, co mnie czeka. Nie ukrywam - to trochę nie mój typ terenu. Jestem biegaczką, która najpewniej czuję się na trasach mocno pod górę i stromo w dół. Najlepiej technicznie - wystające korzenie, kamienie i tak dalej. Tutaj, po Górze Kamiennej, teren nie stanowi wyzwania siłowego, a raczej - szybkościowego. A nie jest to tajemnicą, to nie jest moją mocną stroną.
Ale OK. Ten start traktuję, jako świetne narzędzie do budowy szybkości na początku sezonu i w takim duchu, zaczynamy odliczanie i lecimy!
Pierwszy kilometr jest w miarę płaski i można fajnie się rozpędzić. Biegnę na samopoczucie, ma być mocno, ale nie za mocno by dać z siebie 100% na końcowym zbiegu. Jeszcze nie do końca znam swoje możliwości na tak krótkich biegach, więc dokonuję nieustannego check-up'u swojego samopoczucia.
Po około 1-1.5km zaczyna się leśna ścieżka, odbijająca w prawo, która wiedze nas pod Wodospad Magurski. Biegnie mi się bardzo dobrze, staram się zachować równe tempo. Na zbiegu z Góry Kamiennej czeka wiele schodów i skałek - dobrze się na to mentalnie przygotować. Nogi mnie niosą, a na plecach czuję oddech kolejnej zawodniczki - wtedy jeszcze nie wiedziałam, że biegnie za mną Ania Łukasik i tasujemy się na pozycji 2 i 3.
Zbiegam z małej pętelki i zaczyna się przyjemna ścieżka aż pod Barwinok. Robimy około 200m przewyższenia na 1.5km i to był jeden z tych momentów na biegu, gdzie czułam się wyśmienicie, miałam flow i był to typ terenu, który bardzo mi odpowiadał. Jednak, od 7 kilometra zaczyna się lekki "roller coaster". Lekki, bo teren jest raczej crossowy aniżeli górski.
Psychicznie zaczęło mnie to męczyć, trasa zlewała mi się w jedno. Wiedziałam, że pod Barwiniokiem (na 9km) będzie punkt i odbicie w lewo. Po punkcie minęła mnie Ania, wrzucając wyższy bieg. Miałam ją w zasięgu wzroku, ale nie czułam tej mocy na "względnie" płaskim, aby móc ją złapać. Swoją przewagę robiłam na podbiegach i technicznych zbiegach. Tutaj nie czułam się pewnie.
Biegłam dalej i wypadłam ze swojego flow. Tak naprawdę, odliczałam kilometr za kilometrem w nadziei, że pojawi się już ostatnia atrakcja, czyli dwa strome podbiegi przed Magurą. Trasa biegnie w lesie, dużo błota, spore fragmenty ze śniegiem oraz pośniegową breją.
Jem, co 40-45 min i piję. Czuję się energetycznie bardzo dobrze, ale męczy mnie już ten teren i z niecierpliwością wyczekuję mocnego zbiegu.
JEST! Docieram do Magury - wiem, że od tego momentu będę lecieć już w dół. Zaczyna się dość stromo w dół i technicznie. Cieszy mnie to. Organizator przymocował również na około 100-150m linę między drzewami, gdyż ze względu na pokrywę śnieżno-lodową było tak typowo "z górki na pazurki". Przyznam szczerze, jako fanka niskich temperatur, na biegu było mi tak na granicy komfortowo. W słońcu było ponad 20 stopni i mimo tego, że biegłam na krótko i tak się grzałam. Takie fragmenty ze śniegiem działały, jak balsam na moją zgrzaną skórę.
Na zbiegu radzę sobie bardzo dobrze. Wywróciłam się tylko raz i to poza śniegiem, ze względu na własną nieuwagę. Focus na zbiegu musi być 101%, aby móc luźno puścić nogi. Na bieg wzięłam Asics Trabuco Max 4 i cieszę się z tej decyzji - nie zawiodły mnie, zapewniły dynamiczny i komfortowy bieg po w miarę płaskich odcinkach, jak i bezpieczeństwo podczas zbiegów na błotnistej, "pluchowatej" powierzchni.
No dobra, po około 1 500m od Magury, droga zaczyna się rozszerzać i utwardzać. Można przyspieszyć. Biegnę tempem 4:15 i chciałabym utrzymać tempo do 4:30, jak zacznie się wypłaszczać. Ostatnie 2km to głównie asfalt i staram się podchodzić do tego "fragmentarycznie", tj. byle do kolejnego drzewa, byle do zakrętu, jeszcze 30 sek - a 30 sek robię w ramach rytmów, więc co to dla mnie! A jak 30 sek, to i kolejne 30 sek dam radę. I w taki oto sposób "dowiozłam się" pod samą metę, choć łatwo nie było!
Wpadam na metę całkowicie nieświadoma swojego czasu, wyniku ani miejsca. Jak to się mawia? Wpadłam na metę, jak rozjuszony dzik w maliny. Moja mama nazywa to wjazdem buldożera. Słowa z siebie nie mogłam wydobyć, a jedna pani z organizacji zaczyna robić mi zdjęcia, mówiąc, że będzie na Facebooka, bo jestem trzecia. Od razu wytrzeźwiałam. Patrzę na nią, jakby co najmniej obwieściła mi atak kosmitów, niezauważenie pojawia się Szymon i pytam się, czy to nie są jakieś jaja? Jak to trzecia - tutaj, dzisiaj, na tej trasie?! JAAA?
Żadne jaja, jesteś trzecia!
02:06:06 - dokładnie tyle zajęło mi pokonanie 21km i 715m up podczas IV edycji Biegu Beskidnika. Jestem z siebie naprawdę dumna, że podjęłam się wyzwania wystartowania na tak krótkim dla mnie dystansie na trasie, na której kompletnie nie czułam się "koniem". Osobiście uważam, że tego typu doświadczenia są potrzebne nie tylko w kontekście poprawy konkretnych zdolności, ale też wpływają pozytywnie na budowanie naszej pewności siebie - jako biegacze, czy po prostu jako ludzie.
Impreza była bardzo pozytywna i cieszę się, że przyjechałam na Bieg Beskidnika. Jeśli szukacie biegu, w który organizatorzy wkładają całe swoje serca i przygotowanie jest na tip-top - koniecznie odwiedźcie Folusz! Podobało mi się również to, że panowała serdeczna i pogodna atmosfera, można by rzec, że wręcz rodzinna. Życzę sobie więcej takich biegowych doświadczeń - bo mimo tego, że nie było mi łatwo na trasie, to mogę z czystym sercem przyznać, że bardzo dobrze się bawiłam!
Trzymajcie się, Marta (i teraz wracam już do ultra!)
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂