Podsumowanie / treningi Biegowe (i nie tylko!) podsumowanie 2018: część 1

Marta Dębska

6 min read
Biegowe (i nie tylko!) podsumowanie 2018: część 1

Rok 2018 zapisze się jako prawdziwa rewolucja. Wybiegałam dla siebie rekordową kilometrażówkę, a gdyby dorzucić jeszcze rowerowe odległości oraz kilkaset przepłyniętych basenów, dałoby nam to przyzwoitą liczbę godzin spędzonych aktywnie. Podjęłam się kilku wydawałoby się niemożliwych wyzwań, “nie zrealizowałam” najważniejszego biegowego celu i przede wszystkim, pogodziłam się sama ze sobą – swoimi słabościami i doceniłam swoje mocne strony.

Pisząc ten post,  ambitnie podeszłam do tematu. Początkowo chciałam wszystko ugryźć w jednym kawałku, ale doszłam do wniosku, że nie będzie to dobrze przyswajalne dla czytelników w takich ilościach 🙂 Dlatego, podzieliłam ten post na dwie części.

Bardzo mi zależy, aby opisać nie tylko kwestię czysto ilościową, czyli kilometrażówka, rodzaje treningów etc. Chcę również podkreślić aspekt mentalny tego okresu – nie ukrywam, że 2018 to nie tylko mój debiut w górskim 100km, ale przede wszystkim ogromna rewolucja zawodowa, życiowa i … moja własna osobista. Mogę z lekkim sercem przyznać, że w tym roku popełniłam więcej błędów niż kiedykolwiek, podjęłam się ogromu wyzwań i przede wszystkim, otworzyłam się na drugiego człowieka.

Mogę szczerze przyznać, że gdyby nie bieganie… gdyby nie jeden jedyny cel – stanąć na starcie Biegu 7 Dolin na odcinku 100km z myślą “dałam z siebie wszystko, dawaj Pan ten bieg” – to nie byłabym teraz bogatsza o całą tonę nowych doświadczeń, które uczyniły mnie bardziej pokorną, ale również głodną nowych wyzwań (ale ciii, o tym kiedy indziej!).

Styczeń

Rewolucyjny rok czas zacząć! Będę biegać po 400km miesięcznie, odżywiała się makaronem i kiełkami, piła 6L wody dziennie oraz będę w stanie udźwignąć wykańczającą mnie pracę wraz ze studiami zaocznymi – pomyślała Marta, a ciało i głowa powiedziały DOŚĆ.

A tak serio – pojawiły się u mnie problemy krążeniowe spowodowane wykończeniem psychicznym i fizycznym. Oprócz całkowitej przerwy od biegania (przebiegłam może 30km w ciągu miesiąca i to w 3 pierwsze dni stycznia?), zrezygnowałam z pracy i poświęciłam cały miesiąc na to, aby porządnie się zregenerować. Nie było łatwo – ale nie miałam w ogóle siły na to, aby przejść się na spacer dłuższy niż 25-30 minut, a mój mózg odmawiał posłuszeństwa zawsze przy wyłączeniu Netflixa.

NIC się nie dzieje biegowo. Przymusowa regeneracja.

Luty

Pierwszy miesiąc, kiedy na poważnie zaczynam trenować pod wrześniowe 100km w Krynicy. Po raz pierwszy, nawiązuję współpracę z trenerką, która rozpisuje mi treningi online. Wtedy też, powoli wdrażam mocniejsze akcenty pod postacią przebieżek, podbiegów. Uczę się na nowo słuchać swojego organizmu, tj. jeśli czuję, że nie jestem w stanie wykonać mocniejszego treningu (np. 3km + 8 x 100/100m + 8 x 30/30s + 4km), to robię luźne 45-50 minut biegu. Wciąż jednak średnio oceniam swoje tempo bez zegarka – wydaje mi się, że biegnę równo na dystansie powiedzmy 10km, a okazuje się, że oscyluję między 6:20, a 5:40.

Dużo biegam w I zakresie, nieśmiało wchodzę w II. Wracam również na basen, ale z treningiem siłowym wciąż mi nie po drodze. Koncentruję się na powrocie do aktywności w oparciu o to, czego brakowało mi najbardziej, czyli – o bieganie. Zaczynam również normalnie spać – nie budzę się w nocy, przesypiam na spokojnie po 7-8h, co jest rewelacyjnym wynikiem w porównaniu do stycznia, gdzie nie mogłam przespać 6h bez większych dramatów. Mocno odczuwam poprawę wyników po dobrze przespanej nocy.

W międzyczasie odwiedzamy również Majorkę, gdzie spędzamy pełne 4 dni chodząc po górach, sypiając w hiszpańskich schroniskach i ciesząc się wspaniałym poczuciem wolności. Ah, potrzebowałam tego typu bodźca 🙂

Wybiegane kilometry: 126km;

Marzec

Marzec to przede wszystkim miesiąc podróży po moich ukochanych Włoszech. Najpierw odwiedzam swoją rodzinę w Bolonii, a potem podróżuję do Mediolanu. Oczywiście, nie mogło obyć się bez dłuższych (i luźnych) wybiegań między gelato, a pizzą 🙂

Maraton już w kwietniu! Zaczynam również uczyć się biegać na zmęczeniu, tzn. biegnę w sobotę 15km, a następnie w niedzielę 20km. Co ciekawe, podczas sobotniego treningu czuję się gorzej niż podczas niedzielnego – wtedy, nogi wydają mi się znacznie lżejsze.

Dużo treningów w crossie, zwłaszcza w  warszawskiej Radości. Jak szaleniec, staram się również wciąż pogodzić zajęcia na uczelni w weekendy, ale nie pozwalam sobie odpuścić. Perspektywa wrześniowej setki dodaje mi skrzydeł.

W marcu mamy też PZU Półmaraton Warszawski, który kończę z czasem 1:54:55, co na ten moment w pełni mnie satysfakcjonuje. Powoli wracam też na basen i do treningu siłowego. Staram się również odwiedzić saunę od czasu do czasu, i uwaga – kupuję też roller!

Wybiegane kilometry: 189km;

Kwiecień

Niewiele się wydarzyło biegowego. Czy już wspominałam, że moją ulubioną jednostką treningową są długie wybieganie? Nareszcie widzę w rozpisce 20km, potem 25km … Nogi same mnie niosą. Pamiętam jak bardzo byłam podekscytowana, gdy byłam w stanie utrzymać średnio 5.35-40min/km przez 25km. Jeszcze w styczniu była to dla mnie abstrakcja – nie potrafiłam przebiec kilometra przez zadyszki, a o tempie poniżej 7 min/km mogłam zapomnieć. Kwieceń to przede wszystkim wydeptane luźne kilometry.

Wracam na rower, a raz w tygodniu odwiedzam siłownie (na razie bez szaleństw).

Wybiegane kilometry: 245km; Rowerowo: 30km

Maj

Co to był za miesiąc! Nie tylko jadę do Lublina na 6. Maraton Lubelski i kończę go z czasem 04:16:01, ale również wracam w pełnym wymiarze na rower. Porzucam ZTM na rzecz dwóch kółek, co nie tylko świetnie wpływa na moją kondycję, ale również psychikę. Po raz pierwszy w swojej karierze wskakuję na rower i mimo fatalnej pogody, wraz z niezwyciężoną ekipą, robimy ponad 90 km 🙂

Coraz więcej siłowni, staram się też raz w tygodniu odwiedzać basen, który jeszcze wtedy był dosłownie 3 minuty od domu. Zaznaczam w kalendarzu, że zostaje zaledwie 100 dni do ultra ….

Wybiegane kilometry: 130km; Rowerowo: 360km;

Czerwiec

Nareszcie robi się coraz cieplej – odpuszczam całkowicie bieganie na bieżni mechanicznej. No chyba, że warunki wskazują na koniec świata. Zdarza się to jednak bardzo rzadko. Aczkolwiek, jeśli dostaję trening BNP to te pierwsze próby wolę robić na bieżni z ustawioną prędkością. Mimo zegarka, jestem skłonna albo biec znacznie za szybko, albo za wolno. Denerwuję się na siebie za brak wyczucia, ale mówię sobie, że wszystko przyjdzie z czasem.

Rower staje się moim podstawowym środkiem transportu. Biegam coraz więcej (po mało intensywnym kwietniu, nie licząc maratonu) i miesiąc kończę treningiem na 1/3 trasy Biegu 7 Dolin, a mianowicie biegnę z Krynicy do Rytro. Odcinek 36km zajmuje mi około 5h z hakiem. Dużo luzu, raczej wycieczka biegowa niż spina czasowa. Jestem względnie zadowolona. Znam tę część trasy, a to ważne – przecież start będzie w środku nocy, a ja muszę decyzję orientacyjne podejmować całkowicie automatycznie.

Wybiegane kilometry: 160km; Rowerowo: 135km;

Lipiec

Pogoda nas rozpieszcza. Nie jest upalnie, świeci słońce i warunki proszą się o długie wybiegania w crossie. Jednak, mnogość obowiązków w życiu prywatnym, zawodowym i uczelnianym, sprawiła, że musiałam lekko zwolnić. Dzięki temu, obroniłam się, poprowadziłam ceremonię ślubną i co najważniejsze, biorę z lata pełnymi garściami.

W aspekcie treningów, minimalnie 2-3 razy w tygodniu jestem na siłowni. Odbrażam się na wolne ciężary, zaczynam też sporadycznie chodzić na jogę. Nawet pilates jakiś taki ciekawy się wydaje. Rower to normalna część dnia i czuję się chora jeśli nie mogę przejechać choć kilku kilometrów w ciągu dnia.

Podsumowanie: część 1.

Pierwsza część roku była istnym szaleństwem. Lawirowałam między turbulencjami w jednej pracy, szukając nowej – w dodatku, starałam się utrzymać wysoki poziom skupienia podczas weekendowych zjazdów na uczelni, a jeszcze w międzyczasie zrobić dobry jakościowo trening.

Te 7 miesięcy pozwoliły mi dostrzec istotę dobrego treningu. Przestałam bezmyślnie klepać kilometry na rzecz dodatkowego dnia regeneracji, i mocnego treningu szybkościowego na bieżni. Zaczęłam zmieniać nawyki odnośnie swojego podejścia do treningu. Jeśli czułam, że mam nogi ciężkie jak tona cementu, a głowa błagała o odpoczynek – to robiłam dzień pierwszy, albo wplatałam alternatywę w formie basenu lub zajęć grupowych na siłowni.

Przestałam się bezsensownie karać jeśli nie zrobiłam czegoś na 100%. Zamiast frustracji związanej ze słabszymi dniami, pojawiła się fascynacja – skąd to wynika, co mogę z tym zrobić i jak temu zaradzić na przyszłość?

Kończy się lipiec, a przede mną ostatni miesiąc przed Biegiem 7 Dolin … Więcej nie zdradzę, zapraszam do 2. części postu 🙂

Bądź na bieżąco z Zielone Bieganie - Blog o bieganiu ultra!

Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂