Marta Dębska
Przyszedł czas na małe podsumowanie roku covidowego. Nie było "jak zwykle"i cieszymy się witając 2021. Jednak, gdy cofam się pamięcią do wydarzeń ostatnich 12 miesięcy - śmiem twierdzić, że to był fantastyczny rok. Mimo wszystko. Mam dla Was ciekawe wnioski z 2020!
Na samym wstępie pragnę zaznaczyć, że nie będzie tutaj zbyt wiele danych ilościowych związanych z bieganiem, rowerem, czy aktywnością fizyczną. Ten rok pięknie pokazał jak niesamowicie nieistotna jest liczba medali, które zdobią ściany naszego mieszkania lub też zalegają w jednym z mniej lub bardziej kolorowych kartonów na poddaszu. Zaczęliśmy bardziej zwracać uwagę na sprawy, na które (dosłownie) nie było czasu wcześniej. Zwolniliśmy, zastanowiliśmy się i poświęciliśmy samym sobie głębszą chwilę. Ja również.
Dziękuję KAŻDEJ osobie, która w jakikolwiek sposób zaangażowała się w Zielonebieganie. Mógł to być komentarz, zostawione serduszko, czy wspólny trening. Mogliśmy się też spotkać gdzieś na szlaku, czy też pomachać w drodze na Gassy podczas któregoś z coffee ride...
Dziękuję każdemu z ponad 760 obserwujących na IG oraz 550 na Facebook'u. Naprawdę, SUPER, że jesteście ze mną! Dziękuję też Treningbiegacza za możliwość wspólnego tworzenia treści, testowania produktów i działania - daje mi to dodatkowego energetycznego kopa!
Sądzę, że 2020 dobitnie zweryfikował wiele przyjaźni i znajomości. W moim życiu pojawiło się kilka fantastycznych osób, które odmieniły mój rok. Co ciekawe, praktycznie wszystkie te osoby zostały poznane na biegowych ścieżkach lub ze względu na bieganie albo rower... Bardzo mnie to uszczęśliwiło. Znajomości te faktycznie sprawiły, że jestem lepszą wersją siebie. Dziękuję.
Im większą niewiadomą była sytuacja związana z pandemią, tym bardziej otwierałam się na ludzi. Łaknęłam kontaktów i cieszyłam się na każde nowe spotkanie. W taki oto sposób, np. zaczęła się moja przygoda z morsowaniem - podczas długiego wybiegania w Warszawie, poznałam chłopaka, który od słowa do słowa zaproponował debiut w morsowaniu na kolejny dzień, co przywitałam z entuzjazmem. Tak mi się morsowanie spodobało, że sumiennie co tydzień zażywam lodowatych kąpieli. Oj tak, odważyłam się morsować w 2020. Początek fajnej przygody :)
Pierwsze poważniejsze obostrzenia związane z pandemią nadeszły w połowie marca. Wtedy też, całkowicie straciłam grunt pod nogami. Jak z resztą, większość z nas. Co to będzie? Czy to droga do katastrofy? Czy zabraknie produktów w sklepach? Czy będzie można wyjść z domu?
Pojawiło się milion pytań, chaotycznie wprowadzanych obostrzeń i wiele abstrakcyjnych sytuacji związanych z pandemią, co sprawiło, że aż do końca kwietnia nie mogłam mentalnie się pozbierać.
Z biegiem czasu jednak, zaczęłam akceptować to jak jest. Przejmowałam się, ale nie w takim ogromnym stopniu. Gdy byliśmy skazani na 4 ściany, a lasy zamknięto - pogodziłam się z tym faktem i wróciłam do ćwiczeń na macie oraz spacerów na bieżni elektrycznej (którą kupiłam za kilka groszy na internetach). Nie było idealnie, ale jakoś było. Jak mówi tekst piosenki "I to zabiera wdech, Że jest coś a nie nic, Gdy budzisz się, To nadal jesteś ty".
Zrozumiałam też, że nic nie trwa wiecznie. Żadne obostrzenia, żadna katastroficzna sytuacja - ani zagrożenie. To samo w drugą stronę - stany euforii i radości też przemijają. Wykorzystując sytuację z pandemią i home office, kilka miesięcy spędziłam w górach w swoim domu rodzinnym. Dzięki temu, więcej czasu spędziłam (w końcu!) z rodzicami. Dosłownie każdą wolną chwilę spędzałam na leśnych duktach, czy górskich szlakach - nie udałoby mi się odnaleźć zrozumienia tej całej sytuacji.
Zaczęłam skupiać się na tym by jak najwięcej wyciągnąć z możliwości, które są dostępne w danym momencie. Pojawiło się sporo wewnętrznych rozkmin i rozdrażnienie. Niemożliwym było realizowanie założeń treningowych, co sprawiło, że miałam w sobie wiele ambiwalentnych uczuć. W końcu pogodziłam się z tym i starałam się skupić na tym, co jest dobrego w danym momencie.
Ups and downs. Doświadczyłam paskudnych okresów bezsenności, wzmożonego stresu, o który niejako sama się prosiłam. Minęło. Wymagało to sporej cierpliwości i zaufania w to, że jest dobrze i będzie jeszcze lepiej.
Oj tak! Ten kto mnie zna, wie, że mam spore naleciałości perfekcjonistyczne. Głównie względem siebie. Lubię, gdy coś idzie po mojej myśli i według, wydawałoby się idealnie opracowanego, planu. 2020 nauczył mnie nie tylko tego, że czasami realizacja danego planu jest niemożliwa, ale również doceniłam spontaniczność. Odkryłam jak wiele ciekawych szans niesie za sobą po prostu bycie tu i teraz, bez planowania "idealnego jutra".
Skupiłam się na tym by dobrze przeżyć 1 dzień. Potem następny i następny. By każdy dzień wniósł coś sensownego. Sporo czasu poświęciłam na zapisywanie swoich myśli i medytacje. Wróciłam do nałogowego czytania książek i chodzenia na spacery. To wszystko pozwoliło mi być bardziej tu i teraz.
Większość 2020 skupiłam się na budowaniu bazy - biegałam sporo wolnych kilometrów, dbając o rozwój włókien wolnokurczliwych. Wykorzystałam kilka tygodni na podszlifowanie siły, kilka na prędkość, ale bez większego priorytetu.
Trening adaptacyjny polega na tym, że w zależności od wielu czynników (samopoczucie, tętno, ogrom obowiązków służbowych etc), dostosowujemy trening do obecnych warunków. Dzięki temu, nie trzymałam się sztywno jednostek treningowych, czy założeń - pozwoliło mi to być bardziej elastyczną i tak naprawdę, więcej wynieść korzyści z samego procesu. Postawiłam na jakość, a nie na bezmyślenie klepanie kilometrów.
Po okresie roztrenowania, czyli w październiku, wróciłam do periodyzacji treningu. Mam jeden główny cel (Priorytet A) na 2021 i tym samym, podzieliłam sobie okres 9 miesięcy do startu w III fazy - baza / akumulacja / BPS. Nie staram się na siłę wskakiwać na najwyższe obroty, a sumiennie i powolutku wykonuję plan, który dostosowuję w zależności od tego, co przyniesie dzień.
Przepadłam w miłości do roweru szosowego. Od zakupu roweru w czerwcu, zrobiłam ponad 3 800 km z 25 000 m przewyższenia. Naumiałam się nawet czyścić napęd, co w moim przypadku jest ogromnym osiągnięciem :) Uważam też, że dzięki rowerowi bardzo wzmocniły mi się nogi podczas aktywnej regeneracji. Trenażer nie jest dla mnie dobrym rozwiązaniem i z wytęsknieniem wypatruję ciepłych dni.
Ironia - kupuję karnet na siłownię, chodzę przez tydzień i bardzo mi się podoba, a potem ją zamykają na kolejne kilka tygodni, znowu otwierają na jakiś czas, a potem do końca roku zamykają znowu.
Nie ukrywam, trochę mi brakuje siłowni ze względu na dostęp do różnego rodzaju sprzętu jak i samego faktu, wyjścia i poćwiczenia poza domem, który również stał się moim miejscem pracy podczas pandemii.
Nie ma tego złego - wróciłam do treningu wzmacniającego na macie. Staram się ćwiczyć 3-4 razy w tygodniu 45-60 min, robiąc trening całego ciała. Puszczam sobie kilka filmików z YT i dzięki temu, nie nudzę się. Gdy pojawił się problem z motywacją, znalazłyśmy sobie z Weroniką fajne rozwiązanie - umawiamy się na konkretną godzinę na ćwiczenia, odpalamy face-time i przez godzinę sumienne razem ćwiczymy :D Naprawdę, nie tylko dobre dla mięśni, ale też dla głowy!
Nigdy nie sądziłam, że osiągnę radość z jedzenia. Całe moje dorosłe życie, to była istna walka odnośnie tego, co mogę lub nie mogę jeść. W zeszłym roku całkowicie zrezygnowałam ze słodyczy, czy alkoholu. Miałam podział na zdrowe i niezdrowe produkty, które również wyeliminowałam. Bardzo pilnowałam tego co jem i mimo tego, że dobrze się czułam fizycznie, to wiedziałam, że moje podejście jest niezdrowe dla głowy. Nabawiłam się ortoreksji, co doprowadziło mnie do tego, ze z początkiem 2020 na nowo uczyłam się jeść "zakazane produkty".
Pisząc ten post, mam za sobą 12 miesięcy budowania zaufania do siebie samej i słuchania swojego organizmu. Mam o wiele więcej sił niż w 2019, więcej radości z życia i zaufania, że wybieram intuicyjnie dobre dla mnie produkty. Opieram swój sposób odżywiania o zasadę Pareto, czyli 80% nieprzetworzonych produktów, a 20% to cokolwiek, co sprawi mi autentyczną frajdę z jedzenia bez głębszego pomyślunku.
Uważam 2020 za wspaniałą lekcję szacunku do siebie samej i swoich potrzeb. Nie chcę "zbijać" wagi do określonego poziomu na siłę. Jestem świadoma tego, co jem i wybieram najlepsze dla siebie "paliwo" i wierzę, że organizm sam dąży do idealnej dla siebie wagi.
To nie był zwyczajny rok. Uważam jednak, że bardzo wartościowy. Jeszcze raz, dziękuję każdej osobie, która w jakiś sposób weszła w moje życie. Bardzo to doceniam i cieszę się, że wspólnie można tworzyć coś wspaniałego :)
Nie łamcie się jeśli macie już dość tych obostrzeń, chodzenia w maseczkach, czy medialnej sieczki covidowej - NIC nie trwa wiecznie.
Do zobaczenia na szlaku, na rowerze, czy też gdzieś w tym małym-wielkim świecie. Wszystkiego dobrego na 2021!
Best, Marta.
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂