Marta Dębska
Lipiec minął niewiadomo kiedy. Wynika to z tego, że większość czasu spędziłam w naszych pięknych Beskidach, co pozwoliło mi na podkręcenie kilometrażu biegowego i rowerowego w przygotowaniach do Biegu 7 Dolin. Dużo słonecznych zdjęć i ciekawe relacje!
Biegowo
Rowerowo
To był wyjątkowo rowerowy tydzień, bo nie dość, że udało się zaliczyć ponad 120km wycieczkę, to jeszcze wyjątkowo często przemieszczałam się moim dwuśladem, co zaowocowało przejechaniem 260km w 7 dni. Ciekawe jest to, że nawet za bardzo tego nie odczułam. W piątek byłam już w Krynicy - po ponad 7 godzinach w przeróżnych pociągach, ostatecznie wylądowałam na Łemkowszczyźnie.
Weekend przywitałam 40km wybieganiem na trasie I części Biegu 7 Dolin, tj. pobiegłam z Krynicy-Zdrój, ale zamiast do Rytra, wybrałam zbieg do Barcic Górnych. Zmieniłam troszkę trasę, bo bardzo zależało mi na zaliczeniu tarasu widokowego w Woli Kroguleckiej, gdzie wybierałam się od ładnych paru lat. Warunki na trasie fantastyczne, a cały bieg zleciał mi bardzo przyjemnie. Nareszcie też odwiedziłam Makowicę.
Niedziela przywitała pięknym słońcem i w ramach luźnego kręcenia, udało się zrobić malowniczą traskę przez Słowację. Bardzo mi się podobała tak naprawdę od samej Muszynki aż do Uścia Gorlickiego - po stronie słowackiej bardzo dobry jakościowo asfalcik, a odpoczynek na malowniczym rynku w Bardejovie naprawdę sprawia wiele przyjemności. Co więcej, moją ulubioną częścią był przede wszystkim podjazd do Koniecznej - żywej duszy brak, za to piękne pola i widoki.
Poniedziałek był odpoczynkiem, ale już we wtorek zaliczyłam dwie jednostki, tj. luźne 11km (z 800m przewyższenia) oraz 3 godzinki na rowerze. Środa to aktywna regeneracja, gdzie wpadła luźna dyszka i 40 min relaksacyjnego pływania żabką.
Uważam, że jest to ogromnym luksusem, że możemy pracować zdalnie, a będąc w Krynicy - miałam wyjście na szlak dosłownie pod samym domem. Tym samym, gdy zamknęłam w czwartek komputer, wywiało mnie pod Bacówkę nad Wierchomlą. Wyjątkowo szybko, bo w mniej niż 3 godziny, co mocno podbudowało mi morale. A przez weekendzik udało się zaliczyć ponad 110 km w stronę Jeziora Rożnowskiego.
Wyjątkowo dały mi popalić przewyższenia, ale widoki były tego warte. Polecam serdecznie trasę przez Kruźlową, Korzenną, Cieniawę i dalej przed siebie. Asfalt trzyma poziom, a zjazdy dają niesamowitego kopa!
W ramach weekendowej biegowej wyrypki, wpadło 32km z Rytra do Piwnicznej - obiecałam sobie (jak co roku) zrobić przynajmniej raz całą traskę Biegu 7 Dolin na raty i II etap mogę uznać za zaliczony!
Nareszcie mam urlop! Tak się cieszę, bo przez coronaparanoję, sama już wpadałam w niewychodzenie z pracy przez 24/7 i potrzebowałam po prostu zamknąć raz, a porządnie komputer, aby móc mentalnie odpocząć.
Po niedzielnej wyrypce, zrobiłam sobie dzień regeneracyjny w poniedziałek, czyli przedśniadaniowe lekkie 6km biegowo, trochę ćwiczeń wzmacniających, a po obiedzie - 1.5h rowerku.
Wtorek to powrót na trasę Biegu 7 Dolin, czyli zaliczenie III etapu z Piwnicznej do Krynicy. Trzymam się w granicach 5-5.5h na każdy etap, więc treningowo jestem bardzo zadowolona.
Dalsza część tygodnia to wykorzystywanie okien pogodowych na rower z Rafałem - znowu powrót na traskę słowacką oraz zaliczenie Ptaszkowej i okolic. Do tego jedno dłuższe wybieganie na Jaworze - większość biegu w deszczu i burzy, ale to fajnie, bo można się przygotować na każdy możliwy scenariusz na zawodach.
Biegowo było całkiem OK - z jednej strony udało się ponownie zaliczyć bieg do Bacówki w niecałe 3 godziny, a do tego 2 dodatkowe biegi w górkach. Jako, że na weekend byłam na Śląsku - odświeżyłam sobie stare biegowe ścieżki i jakoś tak 20km wpadło niewiadomo kiedy :)
Rowerowo było mocno ambiwalentnie, bo dałam radę skorzystać z okna pogodowego w środę i zaliczyć moją ulubioną traskę przez dolinę Popradu, ale ... niestety wróciłam ze Śląska z rowerem w kawałkach.
Miałam na tyle pecha, że wybierając się na krótką jazdę w Mysłowicach, wpadłam niefortunnie w koleinę na wiadukcie i tak mocno mnie wyrzuciło przez kierownicę, że rower dosłownie się poskładał, a ja malowniczo przejechałam całym prawym bokiem o nawierzchnię i ostentacyjnie wylądowałam na barierce.
Naprawdę, warun idealny - słonko świeci, człowiek niczego się nie spodziewa. Specek był dzień po generalnym przeglądzie. A tu bum! Leżę na drodze, klamkomanetki wyłamane, rower jakiś krzywy, a ja mam przepiękny czarno-czerwony szlif na całej długości nogi. Co ciekawe, wstałam i pierwsze co to sprawdziłam, czy jakaś szprycha się nie wyłamała (haha) i czy mogę jechać. Nie wiem jakim cudem dowlokłam się do domu, ale Specek wrócił do Warszawy jako biedactwo do serwisu :(
Tydzień odpoczynku od roweru, ale biegowo było całkiem ciekawie. Wykorzystując fakt bycia w Warszawie, podkręciłam trochę tempo, tj. wprowadziłam 2 jednostki jakościowe (tempo), 2 biegi regeneracyjne i długie wybieganie. Do tego ćwiczenia wzmacniające. Niby nic ciekawego, ale taki luźny tydzień po mega intensywnych 3 tygodniach w górach przywitałam z lekkim sercem :)
Tęsknię już za rowerem i mam nadzieję, że nadgonię kilometrów w sierpniu, który zapowiada się tym bardziej ciekawie, bo pozostaję niecałe 6 tygodni do Festiwalu Biegowego! W sierpniu skupiam się na prędkości, ale mam nadzieję, że ostatnie 2 tygodnie przed Festiwalem będę mogła poświęcić na aklimatyzację w górkach :)
Trzymajcie się ciepło, M.
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂