Marta Dębska
Mam wrażenie, że po przebiegnięciu 130km w Lądku całe "biegowe ciśnienie" ze mnie zeszło i do końca miesiąca włączył mi się tryb relaksu oraz całkowitej przyjemności. W międzyczasie udało się wyskoczyć w Tatry i zaliczyć fajne wyzwanie rowerowe!
Nie da się ukryć, że przyjazd do Lądka-Zdrój na Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich wiązał się z ogromem emocji. Z jednej strony byłam bardzo podekscytowana startem, z drugiej jednak towarzyszyło mi poddenerwowanie... Chociaż uparcie twierdziłam, że jest na odwrót! Teraz wiem, że to była odpowiednia dawka ekscytacji, luzu i skupienia. Nie było łatwo, ale dotarłam na metę po 24h30 min. Więcej przeczytacie w relacji, którą znajdziecie tutaj!
Bardzo spodobał mi się klimat imprezy i prawdziwie domowa/przyjacielska atmosfera, która towarzyszyła spotkaniom na trasie oraz poza nią. Bieg w tym wszystkim nie był najważniejszy. Jasne, dostałam na trasie ostro po tyłku i oto chodziło! Aczkolwiek, DFBG będę kojarzyła też z pysznym piwem craftowym, ciepłą wodą pod prysznicem na polu namiotowym, makaronem z pesto i niesamowicie uśmiechniętymi oraz wspierającymi ludźmi.
Nie jest tajemnicą, że podczas biegu w Lądku nabawiłam się okropnych pęcherzy. Powiedziałabym, że moja lewa stopa mogłaby zostać obiektem badań naukowych do wyodrębnienia 10 różnych rodzajów odcisków, pęcherzy, bąbli, modzeli i odgniotek. Tym samym, mimo tego, że fizycznie po 2-3 dniach od Super Trail czułam się względnie OK, to blizny na lewej pięcie uniemożliwiły mi chodzenie przez kolejne 7-10 dni, koszmar!
Dlatego też, wpadłam na pomysł, który miał mi dodać energii i motywacji, a nie psychicznie, czy fizycznie obciążać. Przecież chodzi o to by mieć z tego dużo frajdy i radości, a nie wypalić się od narzucania sobie niewiadomo jakich oczekiwań. Otóż, #happy10 to wyzwanie 10-dniowe, gdzie każdego dnia miałam przejechać minimum 10km na rowerze. To zaledwie 30 min, a jeśli miałabym ochotę na dłuższą wycieczkę - super, oto chodzi!
Tym samym, każdego dnia wybierałam się w miejsca, w których nigdy nie byłam, albo nie chciało mi się tam wcześniej jechać rowerem. Dla przykładu, od kilku lat marzyło mi się wjechać na Przehybę, ale jakoś od zeszłego roku cały czas przekonywałam siebie, że "wciąż nie jestem gotowa".
Raz kozie śmierć i pojechałam, w końcu nigdy nie będę wystarczająco gotowa! Było fantastycznie! 800m przewyższenia na 10km odcinku, czysta magia! Podjazd nie jest wybitnie stromy, ale trzeba cierpliwie i metodycznie wjeżdżać by po 20-30min nas nie odcięło. Asfalt względnie dobrej jakości, czyste powietrze, a towarzysząca nam przez pierwsze kilka kilometrów rzeka dodaje przejazdowi uroku.
Po drugie, w związku z Tatrzańskim Festiwalem Biegowym, wybrałam się rowerem do Zakopanego przez słowackie Tatry, a traska całkowicie skradła moje serce! W normalnych warunkach, pojechałabym samochodem lub autobusem - tym razem, stanowiło to świetny pretekst do wyjścia z rowerowej strefy komfortu.
TIP: Rzeczy wysłałam paczkomatem, który notabene znajdował się mniej niż 100m od mojego zakwaterowania na Krzeptówkach, a sama pojechałam bez bagażu, ale z wypchanymi pod korek tylnymi kieszeniami.
To, co najbardziej mi się na trasie podobało to przejazd przez maleńką wieś Osturňa, która położona jest na Spiszu i jest wyjątkowo malownicza ze względu na rusińską zabudowę, czyli małe i kolorowe drewniane domki. Co ciekawe, mieszkańcy mówią gwarą trudno zrozumiałą dla Słowaków.
Oczywiście, kręte drogi w drodze na Łysą Polanę i dobrej jakości asfalt dodatkowo dodał kolorytu. To, co było dla mnie nie do zniesienia - przejazd przez Zakopane. Nie dość, że miasto jest kompletnie zatłoczone, to ilość niemyślących i gburowatych, nieumiejących jeździć samochodem januszy doprowadziła mnie do szewskiej pasji.
W drodze powrotnej zdecydowałam się na drogę dłuższą, ale z mniejszymi przewyższeniami - przejechałam przez Nowy Targ, Sromowce, Stary Sącz i może nie była to najbardziej malownicza droga, to dobrze mi się jechało. A jako, że miałam sporo szczęścia - nie dość, że nie za bardzo mnie zmoczyło, to jeszcze spotkałam przyjazną duszę na Velo!
Reasumując, przejechałam w ramach #happy 10 ponad 675km i miałam masę frajdy z realizacji tego wyzwania. Priorytetem nie było ustanowienie jakiegoś rekordu przejechanych kilometrów, a raczej systematyczność i kreatywność - jak coś miałam załatwić, brałam rower. Chciałam gdzieś pojechać, jechałam. Mega fajnie. Nie przeszkadzał mi nawet deszcz. Ba, nawet polubiłam tę jazdę w deszczu!
Gdy zapisywałam się na Tatra Trail to chyba niekoniecznie zdawałam sobie sprawę jak będę się czuła po DFBG 😄 Gdy pojawiłam się po odbiór pakietów startowych, spotkałam kilku znajomych, którzy z wielkim zaskoczeniem przyjęli fakt, że w kolejny dzień będę biegła. W sumie czułam się nieźle.
Szczerze? Tak naprawdę stresowało mnie to, że będę startować na tak krótkim dystansie - ależ się zmienia perspektywa, prawda? Ja rozumiem 200km, ale 20 ... To trochę jak z szybką piątka. Daj mi 50km i pyknę bez problemu, ale sprintować przez 30 min - zaraz zemdleję !!!
Tatra Trail to impreza towarzyszą głównemu eventowi, czyli Tatra Sky Marathon (do relacji zapraszam na bloga Andrzeja Witka, który zakończył bieg na drugiej pozycji, brawo! Ma bardzo lekkie pióro, czytałam jak zawsze z przyjemnością!).
Tatra Trail to bieg, który ma 20km i 600m przewyższenia. Mamy okazję przetestować się na trasie, gdzie ścieżki biegną przez łąki, lasy, ale też wskoczymy od czasu do czasu na asfalt. Idealny na początek biegania trailowego lub na dokładkę po takim na przykład 130km ... Piękne widoki na Tatry odbierają mowę!
Przez całe 20km bardzo dobrze się czułam, udało się pyknąć ten dystans w 2h12min. Nasmarowałam stopy kremem second skin i praktycznie nie odczuwałam już blizn po odciskach (i pochodnych). Ciekawe, że na 18km czułam się lepiej niż na starcie i szczerze żałowałam, że ten bieg nie jest dłuższy. Miałam w sobie sporo luzu, dobry humor, stopy mnie nie bolały, a ja dopiero się rozgrzałam (chociaż słońce już od rana mocno dawało popalić!). Cieszę się, bo ostatnie 4-5km było dość mocne i dałam z siebie tyle ile fabryka dała. Musiałam sobie zrekompensować ciężki finisz na DFBG ...
Dobrze przygotowana logistyka biegu, a do tego dbałość o szczegóły - na każdego czekało ciepłe jedzonko, piwko bezalkoholowe i masę atrakcji. Sporo znajomych twarzy i jakoś tak, ciepło na sercu. Jestem przekonana, że wrócę za rok!
Rozpisałam się strasznie, wybaczcie 🤭
Reasumując, lipiec kończę z wybieganymi 340km i 18 000m przewyższenia oraz to, co mnie bardzo cieszy - 1185km i 15 000m przewyższenia zaliczonymi na rowerze. Sumiennie robię 3-4 w tygodniu jogę, co bardzo poprawia moje samopoczucie.
Dużo dobrego się obecnie dzieje. Dużo zmian. Życiowych i zawodowych. Czeka mnie sierpień biegowo-rowerowy z BUT'em 50km jako wisienką na torcie, a wrzesień ... ah, sami zobaczycie 😊 trzeba będzie mocno zaciągnąć hamulec ręczny!
Trzymajcie się, M.
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂