Marta Dębska
Listopad był dla bardzo intensywnym miesiącem. Wiele zmian miało bardzo pozytywne podłoże - przeprowadzka, nowa praca, pogadanka ultra i prezentacja dla szerszej publiczności, wydarzenia medialne ... Mimo to, zaczęłam zauważać jak mocno odreagowuję nadmiar bodźców - ucieczką w trening. Każdą jednostkę treningową zaczęłam postrzegać jak zawody, a stąd przecież krótka droga do przetrenowania ...
Patrząc na sytuację obiektywnie, czyli analizując mój kalendarzyk treningowy - listopad był bardzo dobrym miesiącem. Przede wszystkim, zwiększyłam tygodniowy kilometraż przez wkomponowanie w plan biegów regeneracyjnych. Oznacza to, że pomiędzy mocnymi jednostkami (wtorek, czwartek oraz niedziela) decydowałam się na 45 - 70min biegi na samopoczucie. Założeniem było zwolnienie do 65-70% tętna maksymalnego. Jednak, złapałam się na tym, że dzień bez biegania był dla mnie udręką - uciekałam na trening by pozbyć się nadmiaru bodźców, a to niestety często doprowadzało do sytuacji, gdy taki bieg regeneracyjny biegłam za szybko i tym samym, zamiast regeneracji fundowałam sobie kolejny akcent. Co więcej, często trudno było mi zasnąć, a w nocy budziłam się kilkakrotnie. To naprawdę nie jest dobry znak! Stąd też wniosek - ZWOLNIĆ i odpoczywać.
O ironio, nie wyobrażam sobie tego roku treningowo bez wsparcia mojej trenerki - Ady Szateckiej. Nie dlatego, że brakowało mi motywacji, czy znacznej dawki wiedzy. No jasne, bardzo dużo się nauczyłam podczas naszej współpracy, ale dla mnie priorytetem było przede wszystkim poleganie na kimś, kto w odpowiednim momencie powie mi "PRZEGINASZ!" i wprowadzi w mój trening (oraz w moją głowę) więcej luzu!
W ostatnim tygodniu miesiąca, rozmawiałam z Adą, która jasno dała mi znać - odwaliłaś kawał dobrej roboty w tym roku i cały czas zbierasz owoce swojej ciężkiej pracy. Nie musisz już nic udowadniać. Uświadomienie mi tego faktu mocno mnie otrzeźwiło. Przecież przebiegłam 3 biegi ultra, nie wspominając o setkach kilometrów po górkach. Do tego ogrom czasu na rowerze i trening uzupełniający. Z perspektywy 5 lat biegania, to był najintensywniejszy i najmądrzej przepracowany rok.
No dobrze, zgadzam się. Mimo to, odczułam dyskomfort. Jak to, mam biegać mniej? Jak to, wrzucić na luz? Jak to, biegi w 1 zakresie? Co z moją wytrzymałością? Co z tymi kilogramami, które dosłownie widzę jak się pojawiają po mrugnięciu okiem?
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że większość lęków i obaw nigdy nie ma racji bytu. Są wymysłem naszej głowy, która serwuje konkretne obrazy, a my nawykowo w nie wierzymy.
Tym razem postanowiłam nie wpadać w błędną spiralę - nie mogę zwolnić, bo inaczej całe moje życie runie. To tak jakby uzależniać wartość własnej osoby i swoją tożsamość od intensywności treningowej, co w ogóle jest sprzeczne z założeniami periodyzacji i zdrowym rozsądkiem per se.
Po szczerej rozmowie z Adą, wniosek był jeden - albo wrzucę na luz, albo przyjdzie luty (lub marzec) i dosłownie odetnie mnie energetycznie na kilka tygodni. Sprintuję w stronę przetrenowania.
Uznałam, że czas wrzucić na luz. Mentalnie. Przed zmianą pracy, postanowiłam, że załatwię sprawy, które odwlekałam od wielu lat - chociażby pójście do muzeum, odwiedzenie klimatycznej knajpki, czy też oddanie krwi. Notabene, oddałam połowę oczekiwanej ilości, ale to zawsze jakiś start :) Resztę dnia spędziłam bezproduktywnie na kanapie - po prostu się regenerując! Zachęcam gorąco każdego do zostania dawcą krwi - więcej info tutaj.
Ciekawe założenie, prawda? Im więcej działo się u mnie zawodowo i w życiu osobistym, tym z większym entuzjazmem podchodziłam do idei "przepalenia płuc" na treningu. Innymi słowy, z wytęsknieniem wyczekiwałam treningu tempowego, czy też podbiegów.
Obiecałam sobie powolutku uczyć się relaksować - zamiast biegu "regeneracyjnego" (który notabene pobiegłabym o wiele szybciej niż przewiduje ustawa), szłam na długi spacer. Zamiast mocnego treningu na trenażerze - szłam na basen i pływałam przez 45min żabką. Przynajmniej 3 razy w tygodniu robiłam 30-40 min rozciąganie i jogę. Dołożyłam też wszelkich starań by więcej spać - tutaj jednak muszę tę jednostkę treningową wziąć na warsztat. Nauczyć się odpoczywać - to moje noworoczne postanowienie :)
Listopad to kilka moich debiutów medialnych - pojawiłam się w telewizji śniadaniowej, był jeden reportaż w TVP3, audycja w Czwórce na temat biegania i zaburzeń odżywiania oraz ultra pogadanka w Południku Zero.
Naprawdę bardzo dużo się działo - ba, czułam lekkie poczucie winy, że zamiast koncentrować się bardziej na treningu w swoim czasie wolnym, to więcej udzielałam się przed mikrofonem niż powinnam. Z drugiej strony, gdy dzielę się swoją historią i przygodami, to mam cel pokazać, że "chcieć to móc"! Świadomość tego, że kogoś mogłabym zainspirować i zmobilizować do zrobienia treningu, pojechania solo w góry, czy jedzenie większej ilości warzyw i owoców - to prawdziwa satysfakcja!
Ostatni dzień listopada to mój debiut w prowadzeniu treningów. Wraz z Festiwalem Biegowym, zaczynamy z sobotnią serią treningów w Warszawie, które ukierunkowane są na przygotowanie do biegów górskich.
Pierwszy trening odbył się w Łazienkach Królewskich, gdzie pracowaliśmy nad siłą biegową. Zaczęliśmy od spokojnego truchtu w parku, porządnie rozgrzaliśmy się podczas dynamicznego stretchingu, a następnie przeszliśmy do treningu zasadniczego, czyli seria podbiegów: 2 x 100m + 3 x 300m + 2 x 200m z zakończeniem 4 x 100m przebieżek.
Czy się podobało? Było super! Wyszłam ze strefy komfortu (no bo jak to, ja będę organizować grupowe treningi?!) i jestem turbo zadowolona. Na pewno powtórzymy :-)
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂