Marta Dębska
Maj był rekordowy. Nie, nie - nie zrobiłam ani jednej życiówki! Za to spędziłam rekordową ilość czasu wśród lasów, w górach i nad morzem. Po obluzowaniu obostrzeń covidowych, dosłownie wystrzeliłam jak z procy na świeże powietrze i wciąż nie uśmiecha mi się wracać w cztery ściany...
Patrzę wstecz i widzę bardzo aktywny miesiąc, którym niejako staram zrekompensować sobie #zostańwdomu w marcu i kwietniu. Jasne, nie byłam całkowicie pozbawiona aktywności, ale miałam wrażenie, że było więcej napięcia i lęku niż faktycznej przyjemności z biegania, czy roweru. No bo, albo dostanę mandat za "nieuzasadnione" wyjście, albo poczucie winy, bo wyszłam na zewnątrz zje mnie od środka. Tym samym, przywitałam maj z ogromną ulgą.
Bieganie: Aktywnych dni było naprawdę dość sporo. Pierwsze 3 tygodnie to głównie praca nad szybkością, a ostatnie dwa - regeneracja na wysokościach w naszych pięknych polskich górach. Przyznam szczerze, że sama zdziwiłam się jak dużo udało się zrobić kilometrów:
Cieszy mnie fakt, że pod koniec miesiąca naprawdę dobrze się czuję. Mam do siebie lekki wyrzut, że zaniedbałam trening wzmacniający, co jest do poprawy w czerwcu. Fajnie, bo od początku miesiąca każde długie weekendowe wybieganie było w innym miejscu wśród pól, łąk i na górskich szlakach, co zbawiennie podziałało na moją głowę. Innymi słowy, nie narzucałam sobie żadnego rygoru - starałam się biegać 50 - 70km tygodniowo, ale w ramach eksperymentu treningi dopasowywałam na bieżąco.
Zaliczyłam bieganie w 3 różnych pasmach górskich: w Tatrach, Gorcach oraz Beskidach. Kupiłam 1 parę nowych butów asfaltowych (Pegasus 36). Podczas długich wybiegań zjadłam 7 żeli, 6 bananów, 5 dobrych kalorii, 4 kanapki z hummusem, 1 bułkę z masłem orzechowym, 1 porcję pierogów z jagodami i wypiłam jakieś 12L wody z izotonikiem. Waga stoi w miejscu od grudnia, ale za to czwórki tak mocno mi się rozrosły, że ledwo mieszczę się w swoje ulubione dżinsy (masakra) :D
Okazuje się, że mam największą moc na wybieganiach po zjedzeniu naleśników (nasmażonych przez szefa kuchni Kamila) z bananem, dżemem i masłem orzechowym, popitych kawą zalewajką. Odkryciem okazało się również roślinny zamiennik gyrosa dobrej kalorii, który wcinam przy każdej możliwej okazji na obiad. Chociaż, wegański kebab autorstwa mojego Rafała z tofu i tak będzie dla mnie number one!
Rowerowo: Nigdzie się tak nie regeneruję jak na rowerze - a jeśli dorzucić jeszcze piękne widoczki, to poziom mojego szczęścia dochodzi do maksimum:
Wycieczki rowerowo często kończyły się szarlotką, gofrem albo lodami - no cóż, po coś człowiek tyle macha tymi dolnymi kończynami!
Aby troszeczkę się odmulić, skoncentrowałam się przez pierwsze 3 tygodnie na treningu szybkościowym. Zaczęłam od skromnych BNP, gdzie prędkość narastała maksymalnie do 75% tętna. Nie chciałam na początek przedobrzyć. Do tego, sporo przebieżek dorzucanych pod koniec treningu 10 x 100/100m lub 10 x 30s/60s/30s oraz kilka konkretnych jednostek tempowych, np. 3km easy + 2 x 100/100m + 3 x 2km/5min + cool-down.
Czy widzę poprawę? Trudno stwierdzić, robiłam to raczej dla odmulenia i eksperymentu - cały ten rok to jeden wielki eksperyment :-) Powtórzę cykl w lipcu i zobaczymy.
Spragnieni widoków, gofrów nad morzem i górskich wyryp, wybraliśmy się całą biegową ekipą na Kaszuby, a potem w Gorce - to były zaledwie 3-dniowe wycieczki (piątek - niedziela), ale pozwalały się mocno zdystansować do spraw zawodowych, czy obecnej sytuacji w kraju. Zrobiliśmy sobie takie mini obozy biegowo-rowerowe i przyznam, że są świetnym bodźcem treningowym, ale też mają ważny aspekt społeczny - a tego po okresie izolacji bardzo mi brakowało!
Do tego pakowaliśmy rowery i nie było mowy o chwili nudy. Nie narzucaliśmy sobie większej spiny na treningach - robiliśmy długie wybiegania lub też długie wycieczki rowerowe. Mam wrażenie, że po prostu nie mogłam nacieszyć się możliwością bycia na zewnątrz!
Jako, że od marca pracujemy zdalnie, nastąpił ten moment, gdy na 2 tygodnie wyjechałam z Warszawy do domu - udało mi się wyrwać na 2-dniową wycieczkę do Szczawnicy, a potem z powrotem do Piwnicznej, a do tego wykręciłam sporo konkretnych rowerowych kilometrów. Cel miałam jeden - by za każdym razem wybrać się na trening w inne miejsce. O nudzie nie było mowy, a zasypiałam jak dziecko (w końcu!). Pogoda w drugim tygodniu była mocno w kratkę - więc tak naprawdę nie było dnia, gdy wracałam z treningu sucha. Ale takie uroki maja!
Było naprawdę fajnie. Najeździłam się i nabiegałam jak niewiadomo co. Dużo luźnych kilometrów, bardzo często z większą ekipą. Jestem mega szczęśliwa, że mam wokół siebie biegowych (i rowerowych!) zapaleńców, z którymi mam przyjemność spędzać czas na weekendowych wyrypkach.
A jaki będzie czerwiec? Na pewno bardzo ciekawy. Moje plany biegowe znacznie uległy zmianie i wygląda na to, że czerwiec przyniesie jedno poważne wyzwanie ...
Trzymajcie się ciepło,
M
Dam Ci znać, gdy tylko pojawi się nowy post 🙂